Siedzę na Górce Słowiańskiej na pograniczu wrocławskich dzielnic Nadodrza i Ołbina, w okolicach zostało jeszcze wiele czynszowych mieszkań, ale i tu powoli wpełza gentryfikacja. Jest rok, w którym Andrzej Duda wygrał wybory, twierdząc, że LGBT to nie ludzie, tylko ideologia. Rok, w którym aresztowanie niebinarnej anarchistki Margot odbiło się szerokim echem i zradykalizowało queerową młodzież, i nie tylko młodzież. Rok, w którym opozycjoniści zaczęli tęczową flagę uważać za symbol walki z rządem, a młody raper Zdechły Osa napisał piosenkę ze słowami: „ADHD LGBT HWDP”.
Siedzę na Górce Słowiańskiej i rozłożony na kocyku obok okupowanej przez dzieciaki siłowni na świeżym powietrzu zbudowanej z funduszy Unii Europejskiej, o czym informuje osprejowana tablica, piszę szkic wystąpienia o historii ruchu LGBTQ we Wrocławiu.
Młodzi nie ćwiczą, tylko siedzą i gadają (osobno chłopcy, osobno dziewczyny), jak my w ich wieku przy trzepaku, chyba piją piwo. Ile mogą mieć lat? 12? 13? Są wakacje. Na mojej dzielni dzieciaki cały rok spędzają czas na podwórku, choć pewnie większość z nich ma komputery. Wytrzymanie z rodzicami w przepełnionym mieszkaniu zwykle jest trudne.
Spisuję na kartce nieistniejące już kluby, nazwy grup, których nikt nie pamięta, albo o których nikt nie pamięta, że zaczęły się właśnie w naszym mieście, jak Lambda czy Trans-Fuzja. Myślę o tym, jak wiele zmieniło się przez te 20 lat. Próbuję sobie przypomnieć atmosferę pierwszych Marszów Równości, otwartych spotkań na Uniwersytecie, festiwali na skłocie. Jakież to było szaleństwo myśleć wtedy, że pary jednopłciowe mogłyby brać śluby i być rozpoznawalne na tych samych zasadach, co dwupłciowe? Albo wypowiadać głośno słowa: „gej”, „lesbijka”, „transseksualność”? W tamtym czasie walka z rasizmem wydawała się radykalna, a z homofobią totalnie abstrakcyjna. „Feministka” to była obelga, najgorsza, obok „pedała”, „Rumuna” i „komunisty”. Oczekiwanie, że będziemy w społeczeństwie funkcjonować otwarcie i na równych prawach traktowano jako utopię. Nie mówiło się „kapitalizm”, tylko „rynek”, wszędzie królowała neoliberalna propaganda o świetlanej przyszłości, posłowie nie wierzyli, że 60% dzieciaków przychodzi głodne do szkoły, nikomu się nawet nie śniły tęczowe piątki. Raporty o biedzie i wykluczeniu pisane przez NGO-sy przechodziły bez echa. Powtarzano, że wolność można sobie kupić, mylono ją z wolnością wyboru towarów w supermarkecie. Pamiętam swój lęk i wściekłość, przekonanie, że to musi się zmienić. A teraz, gdy widzę tysiące ludzi na Marszach Równości, uśmiecham się z poczuciem dobrze wykonanej pracy. Czy mogłoby być lepiej? Oczywiście. Od kilku lat Raport ILGA uznaje Polkę za najbardziej homofobiczny kraj w Unii Europejskiej, te wszystkie strefy wolne od LGBT, „tęczowe zarazy” i jawne nawoływanie do dyskryminacji powodują, że mnóstwo osób emigruje, szukając spokojnego życia. A jednak dostęp do internetu, Netflixa i częste podróże sprawiają, że wbrew woli partii i kościoła młodzi ludzie wiedzą, że są różne opcje. I mimo przemocy symbolicznej, a często psychicznej i fizycznej, osoba nieheteronormatywna nie czuje się jak jedyny gej we wsi, co było doświadczeniem wielu ludzi w moim pokoleniu.
Dzieciaki gadają, śmieją się, pokazują sobie coś w telefonach. Dwóch ziomków odchodzi od grupy, jeden z nich krzyczy:
– Ja i mój chłopak nie lubimy pedałów!
Podnoszę głowę znad notatek. Jeden w koszulce Śląska, drugi w bluzie Octagonu. Tak, wiem, to dowcip, ale… Coś się na pewno zmienia. Jak bardzo się tego nie spodziewamy? Nie wiem.
.
.
.
Marzen Lizurej
osoba niebinarna (zaimki: on/ona wymiennie), aktywistka queerowo-feministyczna, współtworzyła wiele grup (np. Inicjatywę 8 Marca, Q Alternatywie czy Wrocławskie Rewolucjonistki), działała także w ruchach ekologicznych, alterglobalistycznych i anarchistycznych. Doktor nauk humanistycznych (w 1999 na Uniwersytecie Wrocławskim założył Koło Naukowe Queer Theory NIC TAK SAMO), pisze wiersze i prozę, pracuje jako redaktor. Od lat poszukuje życia w sztuce i sztuki w życiu.