***

Czy coś poważnego się stało? – pytają się moi kopenhascy znajomi.
Nie, nic poważnego – odpowiadam i otwieram nową butelkę różowego
lambrusco. Nic poważnego się jeszcze nie stało, na razie wszystko
dobrze – tłumaczę matce, która dzwoni do mnie specjalnie z Warszawy…
I tak wszystkiego się dowiem – słyszę na pożegnanie. Dziwnie pan dzisiaj
wygląda – mówi blondynka z biura pośrednictwa pracy. Na pewno coś pana
dręczy – dodaje i wręcza mi kolejny blankiet do wypełnienia. (Nie dać się
zwariować… ma atrakcyjne lewe kolano!) Przez pomyłkę rozbijam czołem
słoik z konfiturami. Czy to coś poważnego? – pyta się sąsiad i zaprasza mnie
niespodziewanie na kawę. Tylko czarna porzeczka – pocieszam tę
niedopieszczoną przestrzeń. Nie, to nic poważnego! – krzyczę przez okno
od toalety… Wszystko dobrze, nic się jeszcze nie stało! Zbiera się tłum
moich codziennych wyznawców. Tak właśnie wygląda tai chi – uspokajam ich.
Są zawiedzeni. Z niecierpliwością czekają na chwilę, kiedy im w końcu
powiem: Tak, stało się coś poważnego! Zapiłem się, nie mam butów,
przenoszę się na stałe do śmietnika w Hvidovre.

.

***

Coś dziwnego, niedobrego w ludziach, którzy likwidują nagle swoje księgozbiory. Ostatnio pojawił się zamożny R., przywiózł mi karton książek, gdyż czeka go przeprowadzka, a w nowym mieszkaniu (zapewne większym od poprzedniego) nie ma na nie miejsca. W ten sposób trafiły na Christianshavn Formy Tadeusza Różewicza (Czytelnik, Warszawa 1958. Wydanie I.). Ostatnie zdanie tomiku: Przez ten zgiełk idziemy wszyscy do ciszy, do wyjaśnienia.

***

Wystawa duńskiej fotografii prasowej. Lata 1900-1998. Wiele zaskakujących momentów. (Ołowiany tornister duńskiego narodu!) Lata upadków i wzlotów… Wzruszające zdjęcie wykonane na początku stulecia w kopenhaskim zoo. Tamilska rodzina (egzotyczne stroje i awangardowe fryzury) prezentuje się
duńskiej publiczności. W pobliżu hipopotamów, jaszczurek, człekokształtnych małp. W tamtych czasach było to ponoć normalne. Indianie, Murzyni – etniczne spektakle w zoologicznych ogrodach! I z podobnego czasu; zdjęcie kopenhaskiej kurwy czatującej w oknie na upragnionego klienta. Wyjaśnienie pod fotografią: w przypadku pojawienia się zainteresowanego w oknie kurwy ukazywała się opuszczona do połowy duńska flaga. („Zajęte!”) Bardzo praktyczny sygnał i nikt jakoś nie wpadł na pomysł, że to zniewaga państwa itd. Inna po prostu tradycja, inna tolerancja.

.

***

Co widział na niebie Clausen? Tego pewnie już nikt się nie dowie. Przyleciał podniecony z ogródka (gdzie pielił marchew) i wskazując na chmury krzyknął: Tam, tam! – Nalać ci drinka? – zapytałem go. A Clausen, kompletnie rozkojarzony, powtarzał w kółko: Tam, tam! I na nic więcej nie reagował. Zabrali go potem do czubków. (Jego meble poszły pod młotek). Co widział na niebie Clausen? Tego pewnie już nikt się nie dowie.

***

Chciałem Ci wpierw napisać, że Charlie Parker brzmiał dzisiaj sentymentalnie i gorzko. Ale to nieprawda! Jego Dewey Square dodał mi jak dawniej, niespodziewanej otuchy i postanowiłem ponownie zaprzyjaźnić się z tubylcami… Zadzwoniłem do Halla, a potem wyszedłem z domu i kupiłem w aptece 20 musujących tabletek. (Tych o wspaniałym, cytrynowym smaku!) Na łóżku spostrzegłem mężczyznę odzianego w podniszczone, dobrze znane mi buty. Miał nieforemną, wykrzywioną z bólu twarz.

***

Flemminga P. ukarano grzywną. Zapłaci 2000 koron, ale przy okazji zrobiło się o nim głośno w gazetach i telewizji. Flemming P. dokonał niepospolitego czynu. (Jego „akcja” przeszła już do historii Królestwa!) Wykradł on ze szpitalnej lodówki ciało swojego ojca i zawiózł je po cichu do mieszkania. Tam odział zwłoki w czarne kowbojki, w skórzane spodnie i wysłużoną, punkową skórę. (Na głowę trupa włożył motocyklowy kask). Potem przymocował nieboszczyka do swojej amerykańskiej maszynki, no i wyruszyli w trasę. Odwiedzili Kopenhagę, gdzie „zaliczyli” wszystkie ulubione miejsca starego. Pożegnanie było więc męskie i jednocześnie niezwykle oryginalne (w stylu śp. Williama S. Burroughsa). Właśnie tego życzyłby sobie mój ojciec – wyznał zbulwersowanym dziennikarzom Flemming P.

I jeszcze echo ostatnio zakończonej wojny (Bandidos kontra Hells Angels). Protesty rady parafialnej, wypowiedzi policjantów, artykuły w prasie… Na grobie jednego z Aniołów (który bohatersko zginął na placu boju) klubowe logo Hells Angels. Czy należy zezwolić na to na chrześcijańskim cmentarzu?
Rada parafialna żąda zmiany napisu, natomiast adwokat Aniołów powołuje się na Prawa Obywatelskie itd. Grozi Brukselą, sądem i innymi poważnymi „konsekwencjami”. Co zrobić np. z nagrobkiem Makrela, prezydenta Bullshitów z Amager, zamordowanego w latach 80 (właśnie przez jednego z Aniołów), na którym z kolei symbole Zakonu SS?

.

***

Psychicznie chorzy: w zabrudzonych szlafrokach, senni i małomówni, piją ciepły kompot z białych kubków. Pielęgniarki grają z nimi w domino. Emerytowany chirurg, pan Z., czyta na głos opowiadanie Franza Kafki: Es ist eine kleine Frau; von Natur aus recht schlank… Potem odkłada książkę i siada pod plastikowym, rozkładanym stolikiem. Naśladuje tam sroki, które budują gniazdo po przeciwnej stronie siatki. (Dwóch zdumionych przechodniów nagle przyspiesza kroku).

***

Recepta na długowieczność? Nad kanałem spotkałem naszego osiedlowego matuzalema, 120-letniego (być może, że ma tylko 45 lat) Carstena S. Carsten S. znał osobiście Ferdinanda von Zeppelina.
(Już nie pamięta o czym ze sobą rozmawiali…) Miał też do czynienia z ludźmi, którzy w 1944 roku wysadzili w powietrze drewniany most na Jutlandii. Carsten S. wypija 7 mocnych Tuborgów dziennie. Na więcej go nie stać, chyba że dozorca Ove jest akurat przy kasie. Był trzy razy żonaty: Rikke ukradła mu kiedyś srebrny zegarek, Jytte pracowała przy filetowaniu dorszy, a Mette spóźniała się systematycznie do pracy w przedszkolu. Życie nie jest teraz wesołe, ale trzeba je sobie umiejętnie ustawić: Być zawsze w odpowiednim czasie na odpowiedniej ławeczce! Zwłaszcza latem, gdy nadchodzi rockowy festiwal w Roskilde i usztywniona Szwecja nie troszczy się o swoje puste butelki. Nie zajmować się, broń boże,
polityką, gdyż polityka dobra jest tylko dla krótkowidzów w niewyprasowanych koszulkach z jedwabiu. Palić duńskie cygara i czasem wybrać się w dziką podróż. Na przykład po tani cukier do Travemünde. Ale najlepiej trzymać się swego miejsca. Bo miejsce to najważniejsza na świecie rzecz. Bez niego
jest się Kasparem Hauserem. Znerwicowanym przybyszem znikąd.

.

***

Suomi – Finland… Sibelius i Alvar Aalto. Wydawać by się mogło, że taki opanowany, rozsądny naród. A dzisiaj na dwójce, mistrzostwa Finlandii w rzucie siekierą! Rudzi mężczyźni mocują się z iglakami: kotlety, gorzałka… Prawdziwy leśnik powinien zapłodnić łosia. Jestem jednak miastowy.
Węgiel drzewny i harmonijka? Siedzenie mnie piecze na samą myśl.

Grzegorz Wróblewski

Fotografie autora

.
.

Grzegorz Wróblewski, ur.1962 w Gdańsku, latach 1966-1985 mieszkał w Warszawie na Dolnym Mokotowie, od 1985 w Kopenhadze. Ostatnio wydał książki: „Choroba Morgellonów” (2018), „Implanty” (2018), „Miejsca styku” (2018), „Pani Sześć Gier” (2019), „Runy lunarne” (2019). Powyższe krótkie prozy stanowią skromny wybór z tomu „Kopenhaga” (2000) i zostały zaaranżowane na nowo dzięki fotografiom autora.