Linia numer 8__________________________
O proroku, tramwajach i niemyśleniu. Reportaż
____________________________________
„Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda”
William Shakespeare

Stojąc przy przystanku jeszcze raz, dokładnie, powtórzyłem sobie w głowie pytania, jakie miałem zadawać. Drżącymi rękami przeczesałem ten artystyczny nieład, jaki zwykle mam na głowie i zastanawiałem się, dlaczego wybrałem sobie temat reportażu, który polega na rozmawianiu z obcymi ludźmi w tak niewygodnym miejscu jak tramwaj. Chwilę później podjechała moja przejażdżka. Kiedy wsiadałem, introwertyk we mnie zaczął bardzo głośno krzyczeć.

***

O wrocławskim proroku, który wieszczy apokalipsę w tramwajach usłyszałem po raz pierwszy w zeszłym roku. Niby nieszkodliwa ciekawostka, ot, wpada sobie facet, plecie głupoty i wysiada. Znajomi ze studiów w oczywisty sposób stroili sobie z tego żarty. Ja jednak poczułem się zaintrygowany, tylko po to, żeby później o tym zapomnieć. Nadal się z nim nie zetknąłem. Potrzebowałem kolejnego roku, aby temat powrócił przy okazji reportażu. Byłem akurat świeżo po przeczytaniu „Kociej kołyski” Vonneguta i temat dziwacznych, nawiedzonych proroków1 wydawał mi się bliski, jak nigdy. W tradycyjnej rozmowie w oknie, paląc papierosy z przyjaciółką, rzuciłem żartem, że może napiszę reportaż właśnie o nim.
– Tak! Zrób to! Napisz reportaż o wrocławskim Bokononie!
Od razu pojawiły się wątpliwości, że go nie znajdę. Ostatecznie stało się to prawdą. Nie widziałem go i co gorsza, przemykał mi między palcami. Dochodziły do mnie wieści, że jest koło Hali Targowej, akurat kiedy byłem na zajęciach. Słyszałem, że był przy dworcu, akurat kiedy nie mogłem tam być. Typowe sprawy.
Z jednej strony rozczarowało mnie to, z drugiej, w „Depeszach” Michael Herr powiedział, że reportaż jest przede wszystkim historią o ludziach, a ludzi napotkałem aż nazbyt wielu. Wystarczy mi do końca życia.

***

Obrzuciłem nieufnym spojrzeniem wnętrze tramwaju na Tarnogaj, którym miałem pojechać. Wsiadłem na początku linii 8, na Karłowicach, więc ludzi nie było jeszcze zbyt wielu. Postanowiłem sobie trochę poczekać na innych rozmówców. W końcu na Trzebnickiej wsiadła jakaś studentka, mniej więcej w moim wieku. Wewnętrznie wzdychając podszedłem i zapytałem, czy byłaby chętna porozmawiać, robię reportaż, pytania mogą być trochę dziwne, ale obiecuję, że zajmę mało czasu. Zgodziła się, chociaż miałem wrażenie, że jakoś tak krzywo na mnie patrzy.
– Tak, widziałam go. Nie wiem nic na jego temat. Nie pamiętam nawet na jakiej linii to było – wzruszyła ramionami – ale poszukaj go gdzieś w okolicach Dworca. Aaaaa, chyba jechałam wtedy czwórką.
Kiwam głową i przechodzę do najgorszej części.
– Czy uważasz, że taka osoba jest niebezpieczna? Co sobie myślałaś, kiedy go widziałaś?
– No, może trochę niebezpieczny, ale ogólnie to tylko krzyczał tam sobie jakieś bzdury.
– Myślałaś może o tym, co krzyczał? – zapytałem rozochocony, jakie to dobre pytanie wpadło mi nagle do głowy.
– Eee… Nie, nie bardzo. – zawodzi mnie szybko moja rozmówczyni.
Zamykamy sprawę, bo mówi, że wkrótce musi wysiadać. Kiedy wreszcie to robi (minuty wydają się wlec niczym ślimaki) wyglądam przez okno i myślę sobie, że to będzie trudniejsze, niż myślałem. Może pora pokręcić się w okolicy Dworca?

***

Kiedy już wybrałem mój temat, pierwszym naturalnym krokiem było wypytanie ludzi, którzy już go widzieli – moich znajomych. Chyba jestem jedyną osobą z grupy, która nigdy go nie spotkała. Przynosili mi ulotki, które rozdawał. Było w nich pełno bzdur i konspiracja z papieżem Franciszkiem jako głównodowodzącym. Krzywiłem się. Potem dowiedziałem się, że posiada stronę internetową i jej materiał zdecydowanie poszerzył przyszłe zmarszczki i bruzdy na mojej twarzy. Zwie się to Apokalipsa Iskra i wchodzących wita wielki srebrny krzyż. Cała strona jest drobiazgowo wypełniona objawieniami i wizjami, jakich doświadczył mój bohater. Jest nimi wypełniona do tego stopnia, że mimo iż wszystko jest podzielone skrzętnie na działy, to tak naprawdę nawet „O mnie” opowiada o wizjach i objawieniach, a „Zdjęcia” są wypełnione nie zdjęciami, a tekstem, który opowiada dokładnie o tym samym. Przez jakiś czas był tam „Kontakt” w którym autor zachęcał do pisania do niego… Oczywiście po to, żeby porozmawiać o wizjach i objawieniach. Ku mojemu niezadowoleniu podstrona zniknęła niedługo potem. Nie ułatwiało to sprawy.
Tymczasem przeprowadziłem rozmowę z jedną z moich znajomych. Chciałem się wprawić i zobaczyć, co z tego wyjdzie:
– Pierwsze spotkanie z nim było bardzo zaskakujące, bo stało się to jeszcze przed tym, jak o nim usłyszałam, byłam w szoku, kiedy ktoś wsiadł do tramwaju i zaczął… no, zaczął zwiastować Apokalipsę. Myślałam, że jakiś świr, wariat po prostu, ale napisałam do koleżanki, ona mi napisała, że jest taka osoba we Wrocławiu, która od kilku lat wchodzi i zwiastuje Apokalipsę.
– Co myślisz o takim człowieku? Niebezpieczny czy może nieszkodliwy wariat?
– Mi się wydał bardziej nieszkodliwym fanatykiem. Strasznie chorym, ale raczej nieszkodliwym. Po prostu wchodzi i krzyczy i wychodzi. Nigdy nie widziałam, ani nie słyszałam, żeby kogoś zaczepiał czy szarpał. Nawet nie wygląda na taką osobę.
– A gdzie go spotkałaś?
Zamyśliła się na moment.
– Och, nie pamiętam. Chyba jakiś tramwaj, który kursuje między Biskupinem, a Świdnicką.
– Dobra, tyle chyba starczy.
Notka do świata: Kiedy wydarzy wam się coś nietypowego, spróbujcie lepiej zapamiętać linię tramwaju na której to się zdarzyło. Ułatwicie mi robotę.

***
Wracając z Dworca spotkałem wysokiego blondyna, który bardzo się rozgadał. Początki jednak nie były tak przyjemne:
– Czy słyszał pan, kiedyś o proroku z Wrocławia? Facet, który wsiada do tramwajów i głosi Apokalipsę?
– Nie.
Mina mi zrzedła i zacząłem się jąkać.
– A, okej… Dobrze. Tak. Hm… – i nagle tryumfalnie wykrztusiłem – a gdyby pan spotkał, to co by pan pomyślał?
Facet chwilę na mnie patrzył i już miałem się odwrócić, kiedy spłynął na mnie potok.
– Prawdopodobnie byłoby w tym więcej zaciekawienia, niż obawy. Ignorowałbym go, nie mówił nic, ale gdzieś tam jednym uchem słuchałbym tego co mówi ze zwykłej ciekawości. Wydaje mi się, że tacy ludzie nie są niebezpieczni dopóki nie zrobisz czegoś wbrew nim, albo nie zaczniesz się kłócić.
Oszołomiony poczekałem chwilę, aż przyjdzie mi do głowy następne pytanie. Chwilę później strzeliłem:
– Skoro tak, to co myślisz o jego motywacji? Możesz empatyzować z kimś, kto głosi takie rzeczy?
– Jak dla mnie motywacją u niego jest po prostu bycie chorym. To, co mówisz brzmi jak jakaś schizofrenia. Potrzebuje pomocy i leczenia, ale nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Najzwyklejsze w świecie urojenia, myśli, że to prawda, a dla reszty to bełkot szaleńca. Nie słyszałem go, z opisu tak to brzmi. Według niego trzeba to głosić wszystkim ze względu na potencjalną katastrofę, facet myśli, że wie więcej niż inni i jego rolą jest doedukować wszystkich w tym zakresie, przekonanie jest na tyle silne, że kazało mu wyjść na ulice i to robić, tyle. Ot, kolejny chory człowiek. – mój rozmówca wyraźnie się wciągnął, bo chwilę później, kiedy uważam już sprawę za zakończoną i szukam kogoś nowego, pokazuje mi swój telefon.
– Zajrzałem na jego stronę o której mówiłeś. Tutaj – pokazuje mi dobrze mi znane „Zdjęcia” – chyba najbardziej widać zaburzenia myślenia. Przecież to się w ogóle odrywa od siebie, nie ma spójności w zdaniach, wszystko podporządkowane pod system urojeniowy, jakieś przypadkowe związki, dopasowywanie wszystkiego do siebie, jego umysł musi być chodzącym, płonącym koszmarem.
Potem jeszcze obejrzał dwie minuty jednego z filmów z objawieniami i wizjami. Odpadł w momencie, kiedy Bokonon powiedział, że Matka Boska karmiła Jezusa krwią.
– Ja pierdolę – wyszeptał z zażenowaniem, ale i dziwną fascynacją w oczach, kiedy wyłączał filmik.
– Masz ochotę dodać coś jeszcze? – zapytałem.
– Nie, za bardzo mnie przeraża jego stan, żeby się zagłębiać w to bardziej i nie chcę nawet myśleć co się dzieje w jego głowie.
Zakreśliłem to zdanie kółkiem w notatniku.
– Oczywiście zdajesz sobie sprawę, że wszystko to pojawi się w reportażu? – mówię z kamienną twarzą.
Uśmiecha się i życzy mi powodzenia.

***

O dziwo, pomysł żeby poszukać informacji o Bokononie (tak go sobie pieszczotliwie nazywam w głowie) w internecie wpadł mi do głowy stosunkowo niedawno. Może bałem się tego, co znajdę, a może miałem obawy, że ktoś lata temu zwinął mi pomysł o reportażu o nim. Okazało się, że miał swoje przygody. Na przykład mniej więcej dwa lata temu został skazany na karę śmierci w Syrii. Zarzut – terroryzm. Kto by się spodziewał…
Dowiedziałem się też, że ma mniej więcej 55 lat, nikt nie wie dokładnie kiedy zaczęły się „kazania” we Wrocławiu, ale wszyscy mówią, że „trwa to już lata”. Filmy które wrzuca na Youtube’a mają już około siedmiu lat. Można przypuszczać, że wtedy zaczęła się cała historia z głoszeniem tego publicznie. Sprawa z Syrii była jedyną, która przyniosła mu jakikolwiek rozgłos. Poza tym jednym przypadkiem, praktycznie nie pojawia się w mediach. Przy okazji rzeczonej sprawy gazety uczynnie wrzucały jego zdjęcia, także zdjęcia jego samochodu. Obklejony niebieskimi naklejkami Nissan Almera może się poszczycić wielkim adresem strony domowej proroka, nawoływaniami do pobudki, wielką białą poradą na jasnoniebieskim tle jak się uratować od potępienia, jest nawet intrygujące nawiązanie do egzorcyzmów Anneliese Michel, które niestety nie wiem jak się wiąże z resztą. Jest także dużo angielszczyzny: „We live in the times of the return of Jesus Christ” – twierdzą naklejki na samochodzie – „It will also start with nuclear conflict” – mówi następny napis, aby wkrótce zgrabnie przejść do polskiego: „Są to ostatnie lata – miesiące”.
Kiedy zadaję pytania kolejnym znajomym z roku, nie mogę przemóc wrażenia, że opinia ludzi o nim jest dla mnie już raczej krystalicznie jasna.
Dwie dziewczyny popatrują na siebie z rozbawieniem:
– Gdybym kogoś takiego spotkała, wysłałabym zdjęcie albo nagranie na Snapchacie z pytaniem „o co tutaj chodzi?”
– Byłabym raczej ostrożna z kimś takim. Na pewno bym się nie zbliżała – mówi, a jej koleżanka obok potakuje – Rzucałabym tylko dziwnymi spojrzeniami, w momentach kiedy jest odwrócony.

***
Zapada zmrok, a wraz z nim zmienia się nastawienie ludzi w tramwaju. Coraz więcej osób po prostu odmawia, inne wplątują się tylko po to, żeby powiedzieć mi, że to był kiepski pomysł.
– Ale po co właściwie pisze pan ten cały reportaż?
– To zaliczenie. Muszę to zrobić, a taki temat akurat przyszedł mi do głowy.
– Trochę to bez sensu, nie sądzi pan? – starsza pani jest widocznie nastawiona negatywnie do całej idei.
Jeszcze później sam z siebie bełkocze do mnie jakiś osobnik w stanie wskazującym. Nie mogę wychwycić ani słowa, ale miło dziękuję za dodanie swojej opinii do reportażu.
– To trochę świrnięte, nie sądzi pan? A co gdyby pan go spotkał? – rzeczą kolejne sceptyczne usta.
– Cóż, pewnie byśmy sobie trochę pogadali, nie wydaje się niebezpieczny.
To przekonanie zmienia wkrótce jeden ze studentów.
– Ach tak, spotkałem go. Fascynujący osobnik. Nie zgadzam się jednak z tym, że jest nieszkodliwy.
– Nie zgadza się pan? – mamroczę zaciekawiony.
– Taaak… Widziałem go parę razy, raz podszedł do jakiejś kobiety z dzieckiem i dosłownie krzyczał do niej, że zostały minuty, że jej dziecko wkrótce umrze i dlaczego nic z tym nie zrobi. Wydawał się zdesperowany, krzyczał, że nikt mu nie wierzy, ale wszyscy zapłacimy za to niedługo straszliwą cenę. Dużo osób mówiło mu, żeby się zamknął, ale on tylko obracał tymi swoimi szalonymi oczami po nas.
– Coś jak spojrzenie, że jesteśmy dla niego wszyscy żywymi trupami i tylko on jest tutaj prawdziwy?
– Nie, nie. Bardziej mi to wyglądało na jakąś… rozpacz?
– Chcesz powiedzieć, że faktycznie nas żałuje?
Tutaj rozmówca zawodzi mnie, bo uśmiecha się z wyższością i mówi:
– Może. Możliwe. Kto zrozumie chorego?
Im bliżej wieczora, tym chętniej głowy ludzi obracają się w moją stronę, kiedy zaczynam zadawać pytania. A może tylko mi się tak wydaje. People are strange when you’re a stranger. Jawna niechęć kolejnego rozmówcy przekonuje mnie, że może pora dać sobie spokój.
– Nabija się pan z chorego człowieka, ot co.
– Nie, nie nabijam się. Chcę zebrać reakcje na jego temat.
– A jakie mogą być kurwa reakcje? Nikt panu nie powie nic odkrywczego na temat zwykłego czubka.
– Zdziwiłby się pan. Wielu czuje fascynację.
– Inne czubki, nic więcej. – wypluwa z siebie z pogardą mężczyzna.

***
Dowiedziawszy się, że jestem czubkiem i to, co robię jest kompletnie na granicy dobrego smaku ruszam więc do kolejnej rozmowy, tym razem w domowym zaciszu. Pomysłodawczyni tego reportażu ma dużo do powiedzenia i mimo jej początkowej niechęci, widzę jak palą się w jej oczach jakieś diabelskie światełka:
– Tak, zdarzyło mi się z nim spotkać. Chyba… Co najmniej dwa razy. Przynajmniej dwa razy pamiętam. Za pierwszym razem w tramwaju, ósemce bodajże, w okolicach placu Bema. Krzyczał coś o tym, że zbliża się wojna nuklearna i mamy się nawracać. I generalnie jesteśmy okropnymi ludźmi, ale mamy jeszcze szansę, jeżeli nawrócimy się tu i teraz. A za drugim razem to spotkałam go… W sumie to tylko go widziałam z daleka i słyszałam. To było na przystanku koło Dworca Głównego. No i krzyczał mniej więcej to samo. Wyglądał na dość starego, chociaż trudno określić wiek. Wyglądał na włóczęgę. Miał plecak, megafon, nie wyglądał na zbyt zadbanego.
– A jakie uczucia wywołał?
– Szczerze, za pierwszym razem, lekkie podniecenie. Bo to był początek, zaraz kiedy wprowadziłam się do Wrocławia i od razu przywitał mnie widok jakiegoś świra w tramwaju, który głosi Apokalipsę. Byłam w pewnym sensie ucieszona – „Łał, przyjechałam do dużego miasta i od razu takie rzeczy mi się przydarzają. Ciekawe czy tak jest codziennie?” I tak. W tramwajach jest dużo dziwnych ludzi.
Pomijam milczeniem fakt, że przez moje eskapady prawdopodobnie zostałem za takiego wzięty i przechodzę dalej.
– Raczej się go nie bałam. Nie wyglądał na kogoś, kto by się przyczepiał. Byłam głównie zaciekawiona, popatrywałam sobie w jego stronę.
– Ale oczywiście uważasz, że to co głosi to bzdury? – pytanie wymknęło się z moich ust zanim jeszcze dobrze pomyślałem.
– No tak. Zwłaszcza, że pamiętam jedną kwestię, którą usilnie powtarzał. To było „dzielą nas minuty od wojny nuklearnej”.
– Tak, nawet miał to na samochodzie.
– Minął jakiś rok, wojny nuklearnej nie ma, więc chyba kłamał, albo ma złe informacje, od któregokolwiek boga je pobiera.

***
– Nie jest łatwo szukać takiego człowieka. Wyskakuje toto w najmniej spodziewanym momencie. Da pan sobie już spokój. Niech pan coś zje, wypije.
Odwracam się zaskoczony, bo tym razem po prostu ktoś sam z siebie do mnie zagadał. Nie zdarzało się to często.
– A co pani sądzi o tym proroku?
– Nigdy go nie spotkałam. – mówi z uśmiechem starowinka zdecydowanie milsza od poprzedniej.
– Ale obserwowałam sobie jak pan gadał, jadę już trochę tym tramwajem. Naprawdę więcej pan z nich nie wyciśnie.
– Z nich znaczy z kogo?
– No z ludzi. Ludzie są prości.
– Wolą nie myśleć na co dzień o kimś takim.
– Tak. To takie lekkie urozmaicenie dnia.
– I dlatego nikt nie traktuje go poważnie? Dlatego ludzie zapominają nawet gdzie to było?
Starsza pani numer kilkanaście uśmiecha się tylko. Ona też nie ma chęci już o tym myśleć.

Tomasz Droszkowski

Tomasz Droszkowski, ur. 1996, studiuje kulturę i praktykę tekstu na Uniwersytecie Wrocławskim. Twórca wielu niepublikowanych opowiadań, które najczęściej lądują w koszu lub szufladzie. W wolnym czasie dziwak, namiętny miłośnik poezji i prozy, kanapowy krytyk filmowy i muzyczny. Obecnie mieszka we Wrocławiu.

rys. Mariusz Czeżyk