Apokalipsa 2023______

Ledwo Słońce wzniosło się nad horyzont i czwarty promień spłoszył jaszczurkę snu, mój żołądek zakrzyknął: Jeść!*

Śnił mi się pochmurny, bezwietrzny dzień. Zbiegając z góry, widziałem ciemną mgłę nad miastem, przyjaźnie się uśmiechała. Na rogatkach stali poeci owinięci kolorowymi szalikami. Każdy miał prochowiec. W rękach trzymali autorskie tomiki pachnące żółcią i miętą. Poeci zapatrzeni w niebo bekali piwem.

W centrum zadowolonego miasta poeci co dwa metry wyrastali z lepkiego powietrza. Ci byli ubrani różnie. Patrzyli się to w bok, to pod nogi, to przed siebie. Niektórzy siedzieli, inni leżeli, a każdy miał swoją książeczkę. Starsi mieli po dwie, trzy.

Szedłem alejami pełnymi radości. Mijałem zgrzytliwe skrzyżowania. Dzień był przepełniony barwami życia. Ludzie stali, chodzili, pluli, robili zdjęcia.

Z daleka zbliżała się umówiona godzina. W ręku miałem maszynopis tomiku. No właśnie, po coś tutaj przyszedłem… Po co tu przyszedłem? Dlaczego idę? Zaraz, zaraz, czegoś mi brakuje. Środek dnia, zbliża się pora obiadu, żadnych sklepów tylko kawiarnie i poeci. Oj! Dreszcze zimna. O! Teraz wszystko ciemnieje.

Hej, poeci! Jeszcze raz. Hej, poeci! Niebo zarasta siwymi brodami! Będzie lać i grzmieć! Wyciągajcie parasole, bo mokra poezja osiada na dnie! Poeci!

Błysk! Jeden, drugi, trzeci…

________
* Ci, którzy duszą w sobie emocje i biorą do serca wszelkie przeciwności losu, w istocie „biorą je sobie” na żołądek i dwunastnicę. Jeśli poza tym palą papierosy, nadużywają alkoholu, jedzą smażone potrawy, mają przesrane. Z pewnością trafią do gabinetu gastrologa lub chirurga. Chorobę wrzodową ma się na całe życie.

.

.

Singielka

Teraz szary świt. Ten sam wycinek horyzontu. Na niebie wiszą chmury, co jakiś czas inne.
Idę po ziemi, niedbale, z pochyloną głową. Niosę swoje imię, torbę, czterdzieści lat i ten list.

Raz się zakochałam. Pamiętam. Reszta niknie w dziurawej pamięci. Dziadkowie, rodzice, faceci, którym podsuwałam swoje ciało – przebłyski.

W torbie, prócz kosmetyków i pigułek antykoncepcyjnych, przenoszę przepaloną duszę. Rozumiesz? Najbardziej lubię wzruszanie ramion. Najchętniej oddaję się tym, którzy mają narkotyki, dobre filmy i muzykę.

Majtki ściągam szybciej niż w szatni. Wkładam je do torebki. Poprawiam włosy. Rękami pomagam przestraszonym. Zaczynam gryźć ich palce.

Mam słabość. Gdy ktoś mnie całuje, trzęsę się cała. Nie potrafię wymówić słowa. Paraliżuje mnie strach przed czułością. Rozmawiam tylko oczami lub piszę listy.

Idę w zdrętwiałym świcie popychana jego ręką w stronę Słońca.

.

.

Singiel

Właśnie szary świt. Idę wzdłuż nasypu kolejowego w pasie przyziemnej mgły. Mijam kępy roślin porozrzucane po hałdzie. Przy płocie biegnie ścieżka, na której znalazłem podarty list, swoje zdjęcia, butelki, kolorowe kapsle.

Dzisiaj mokro, parno, matowo. Jeszcze Słońce nie może przebić się przez siwy pas.
Niczego nie pamiętam. Idę do dworca. Idę, by sprzedać tę oprawę lustra.

Tak. Najpierw sprzedam to cacko z przełomu wieków, o miękkim kształcie kropli. Wreszcie podejdę, niby przypadkiem, do ekipy zebranej przy fontannie.

Wódeczka poleci niby przypadkiem. Wódeczka. Tak.
Zobaczę czy Jej tam nie ma. Jak będzie, to zrzucę się na jeszcze jedną butelkę. Zaproszę na pięćdziesiątkę i odbijemy od towarzystwa. Postawię wino. Wejdziemy na ławkę. Będziemy swawolić w promieniach Słońca.

Ślisko – nagi świt. Rozumiesz? Kępy krwawnika obciążone rosą. Niebo nabiera przezroczystości. Idę.

.

.

Siesta

Zaczyna się tak: Na wrocławskiej ulicy, która łagodnym łukiem przepływa przez dzielnicę poniemieckich, dużych i porządnie ogrodzonych willi, pojawia się człowiek. Słońce w niepojętej ciszy nagrzewa płaskie dachówki, obejmuje chwiejącą się postać staruszka utytłanego w ziemi. Drga powietrze. Drgają prostopadle opadające płatki brzoskwiń i czereśni. Czasem z nostalgią zadrgają struny głosowe tego śpiewaka bez czapki i paska. Ciche psy usłyszały, ale nie szczekają, ciche. Nierówny rytm jego podkutych butów milknie przy ozdobnych bramach. Wtedy odpoczywa, zwisając na furtach. Wtedy chrobotanie dzwonka wycisza jego wojenną pieśń. Od chwili do chwili, na przemian. Klaskanie obcasów, chrypiące powietrze i ledwo słyszalny brzęk metalowych kielichów. …

Kończy się tak: Czubek ulicy niknie w plecach starego żołnierza. A on dalej. Z podartymi rękawami i dziurą na prawym udzie. Z dziury wycieka krew zapaprana wilgotną ziemią. Bez wiatru i śpiewu. W słońcu tę krew wysuszy. Kot z podkurczonym ogonem ucieka spod nóg. Mały kot albo duży szczur. Wszystko drga, traci kształty w falującym powietrzu. Z tej odległości nieostre. W środku dnia. W piłce oka nie ma drogi ani… Pstryk.

.

.

Piknik przed Wielką Nocą

Zbliża się Wielkanoc. Córka rzeźnika przebija bok Jezusowi tępym tasakiem. Wycieka woda zmieszana z krwią. Córka rzeźnika zapomniała, że ma oczy. Z furią przyklejoną do śliny, obrzuca przekleństwami mięso, w którym mieszkał Bóg.

Na Golgocie zbiera się Towarzystwo Turystyki Zdrowotnej. Każdy z uśmiechniętych piechurów ściąga z pleców aluminiowy odlew krzyża. Wbija go zaostrzonym końcem w ziemię gorącą od krzyków upokorzonej matki. Góra zapada się jak dziurawiona piłka. Teraz krótki odpoczynek, potem pozowanie do zdjęcia: Ja – mój krzyż pośrodku. Pstryk!**

__________
** Jezus niczego nie widział ani nie słyszał. Nie mógł zrozumieć, dlaczego córka rzeźnika nie chce być wegetarianką. Od kiedy wstrzymał oddech, opuścił go ból.

.

.

Pętla

Taaa… mozolnie się żyje i nadzieję, tę matkę życia, trzyma się za tyłek, ciągnie i dalej. Perspektywy poziome lub z górki, do dołu idące. Taaa… wyżej dupy nie podskoczysz.

Dlaczego nie urodziłem się jako syn dziedziczący zdolności, mamonę, układy zwane przez surwiwalowców trampoliną albo nie wygrałem w unijnego lotka jakiejś zawrotnej sumy? Dużo zer i w euro. Czemu? Czemu? W kółko klekam: czemu, czemu? Bo nie ma dżemu – podpowiadam sobie z innej rozgłośni, przekręcając gałkę.

A z drugiej strony jaka bezsiła ściska – że wszystko nic, że nie da rady, już nie da. I z takiej bezsiły refleksja się rodzi – czy jest lepszy świat po tamtej stronie, czy Bóg?

Mój Boże, mój Boże, do pytań mnie skłaniasz, a sam się zasłaniasz.

Koniec? Jaki koniec? Dlaczego koniec? Najpierw niebyt – wysiadka na granicznym peronie świadomości. A jeśli tak to przez chwilę nie wygląda i jeszcze się upierasz przy tym niczym nieodrodny potomek Midasa, to się rozglądnij. Wrocławski Park Przemysłowy. Siedzisz sam.

Nie ma nikogo, ale czujesz, że siedzisz. Przy oknie. Popukaj.
To ostatni przystanek. Twój. Zakręcony jak wiersze Sajnóga. Tramwaj stoi na pętli. Poczekaj. To jeszcze nie jest koniec.

.

.

Sas
1965, wydane tomiki: Komentarze – W-w 2001, Zaśpiewy rynkowe – W-w 2016, Plecionka z sitowia – W-w 2023. Publikowane tu utwory pochodzą z ostatniej książki. W zapisywaniu tekstów kieruje się zasadą: co, a nie jak. Autorem portretu z 2023 roku jest Rita Sas.