O oddech

czy istnieje lepsza racja pisania
gdy z jednej strony pozbawiony hamulca wiersz
rozdął się do granic gigantycznego poematu
podobnego do tych puszcz znanych naprawdę tylko kilku eksploratorom
z drugiej jął koncentrować się do rozmiarów
zbyt już syntetycznych i homeopatycznych
czy istnieje lepsza racja pisania
niż wstyd z bycia człowiekiem [aż] nie można się już odróżnić
od jakiejś kobiety od jakiegoś zwierzęcia czy od jakiejś molekuły

robaki wszystkich ziem łączcie się
to wasza noc i być może wasz dzień
inni będą musieli ustąpić pod naporem
w tych naczyniach nie ma szansy na równowagę
robaki wszystkich ławek i każdego pola
na którym rosły ludzkie dzieci
zbierajcie i liczcie swoją masę niech przyrasta
wedle waszych pragnień rdza i próchno
to tylko chwiejny stan dawne miary wiecznego nadmiaru i trwałego braku
robaki chleba bierzcie i jedzcie co zostało podzielone a ustąpi ciężar i na giełdach zapanuje spokój
na tym psim targu gdzie nasze mięso miesza się z resztą zwierząt
gdzie podpaleni tlą się jeszcze niektórzy z nadzieją do skoku
to minie powoli słabnie nasza wola
całe stada ulepione są z obrzydzenia
dlatego szukam podobnych w smaku daleko poza terenem łowieckim
tam wyznaczają nowe linie demarkacyjne naszych przestrzeni krycia
tam jak na wybiegach pozbierane zewsząd podobnej szarej maści
wszystkośmy kundle psze pani
świąd się prószy na naszych skórach i boli od zimy zaczyna się strach
i to szukanie miejsc gdzie można się skulić
czuć cieczkę to miły zapach
z pozoru nic nam tu nie grozi pozostajemy w pełni oddani sprawie
czujność usypia nasze żołądki więc póki co cisza
czasem zrzucą nam cały czerwony krzyż bo nikt nie lubi ujadania
bo nam często śnią się rewolty większe niż ten bazar z przyległościami
oni o tym wiedzą chowają się za wzgórzem gdzie są żyźniejsze ulice
każdy z nas bez akcyzy rozbrojony sterczy jak chorągiew
wiatr wieje dzisiaj mocniej politycznie kupują warzywa
wystarczy wsłuchać się w rytm gazet by zrozumieć że ziemi jest coraz mniej a terytorium nas przerasta
potrzeba nam roślinnych ciał i ich ofiarowania
w nową formę komunikacji w nową formę relacji wytwarzającej tlen
ile to daje możliwości przełączeń alternatywnych rozwiązań tej bajki
ich głód jest naszym głodem więc podzielimy się w nadmiarze
rozdamy dzieci rybom i rzekom
niech płyną jak dawniej zielone i ciche by zadomowić się na chwilę
bo są jeszcze miejsca na ziemi które można zasiedlić i ponownie spieprzyć
dlatego chcieliśmy coś naprawić i dać temu całe dwie strofy oburzenia w trzeźwych przedsądach poza granicami miasta
lasy są pijane i nikt nie zmusza nas do wspólnych zabaw a gardła wciągają w grę z której podobno jutro tylko popiół
bo wiosną rodzą się myszy i ludzie
ale tylko u myszy można zauważyć znaczny przyrost masy
biologicznie rzecz biorąc w lędźwiach zawiązuje się przeciw nam zabójczy układ
jednak wciąż wierzę że znajdzie się jakaś miła zielona i uratuje mnie
tylko proszę wspomnij że był kiedyś ktoś taki gdy zatrą ślady
i wejdziemy w tryby jak piasek kością stanie maszyna
a miasto zasypie masa i tylko brzuch będzie buchał
i pęczniał nad naszym schronem ze świeżej trawy
w tym narodku wyjętym poza macierz na podobieństwo
współtworzy się jakaś zmarznięta struktura podobna do ludzi
a ponoć pies nam mordę lizał i tak świat się kończy za progiem bólu
przez podział w klasie i paczkowanie zamrożony jest wszelki ruch
publiczny transport wywozi nas stadnie magazynuje się kolejne pokolenie
bo tu są jacyś podobni do ludzi
i jedzą jedzenie podobne do ludzi
i pieprzą się podobnie i pragną podobnie wyklucza się słabsze jeny
i rzeczy niczemu winne poza nadmierną produkcją ulegną wyprzedaży
bo gdy brakuje nam tlenu tylko na tyle można się do nas zbliżyć
bliżej się nie da niż na odległość smyczy
chcesz to warcz na mnie warcz
a na pewno nasze wołanie usłyszą w prywatnych klinikach
mają nowe narządy i nadciśnienie wypycha kontenery te jadą na południe
wybuchowe składy plemiona próbują rozsadzić granice
bo nie da się przeprowadzić prostej linii od jednego brzegu do nowej kopalni
to kosztuje za dużo osocza
przelewa się tłuszcz zbierany wiekami i spływa rowami w dół mapy
sączą się plastyki z instrukcjami to nasz alfabet nie nasze cyfry
pieprz się europo
chciałbym widzieć w niej ten pierwszy zwiastun kataklizmu i wytchnienie kiedy świat postanowi nas ostatecznie wypluć
osmoleni puścimy się jak latawiec nad organiczną papką
nadpaloną i pełną strachu rozlanego mleka i nafty
ale co jeśli zaszło to za daleko by tak po prostu stąd odejść
poukładać rozdarte atomy ustabilizować wiązania reakcje nie zerwą wraz z nami rozlane rzeki będą wylewać dalej
spakowałem nas na tratwy odrzutu ale i tak zabraknie paliwa
nie wszystko zdołamy opylić są materiały trwalsze od nas
jedyne co mnie tu trzyma to obawa że puszczę twoje włosy
i pogubimy się w tym odejściu pomiędzy miejscem urodzenia a punktem kaźni
dlatego mięso ze strachu bywa słodkie
spójrz na nas przedstawiciele gatunku w hodowli
gotowi do użytku poddani wysokim presjom
i choć pożyczamy od państwa coraz mniej
wciąż czujemy się jak czyjaś parafraza
rzeźnia numer jeden najpierw uderz się w pierś
później rób z tego rytuał i wszystkich święta
bo podobno w jednym organizmie przebywają dwa kilogramy bakterii w przeliczeniu na jednostkę ludzką stanowi to pokaźną cywilizację
a jak wiadomo równoległych światów jest więcej
to około dwa tysiące różnych gatunków zamieszkujących jedno ciało dlatego równowaga jest wymogiem przetrwania ale nie podkreśla się tego wyraźnie i często
kształt karty praw nie został do końca określony
przetrwanie nie mieści się w preambule
różnice fizyczne są i tak moralnie nieistotne
chyba tylko głód i potrzeba ekspansji wydają się czymś
w rodzaju losu który ślepo zmierza do kolejnej zagłady
po wszystkim przeniosę nas na pustynię
widziałem w końcu ich namioty prosta konstrukcja kurczowo trzyma się kamieni
system monetarny zamieniony w błoto ale błota już nie ma
trzy miesiące temu wyschło jezioro wielkie przestrzenie
dzieci robią plecionki podobne do znanych im zwierząt
rodzice wracają już trzeci dzień nie widzą dalej niż zieleń pastwisk
pustynia jest identyczna po drugiej stronie kolczastego płotu
te decyzje zapadły gdzie indziej przeciśnie się jeszcze jaszczurka
ale nie wie już nic o nowej państwowości inne gatunki też nie wiedzą
w tym allaha nie ma niech wieje nasz strach jest im tutaj nieznany
opierali się bogom dłużej niż my prawu szariatu
białe twarze usychają zacierają się znaki
i zapominam jak nasze tłuste miasta wypasają ocean opierając swoje szczęście o ich krople
ubój jest w nas jak pies czujny szuka granic oporu
zawsze znajduje tak jakby ktoś w nas coś wpisał
wirus rezonuje w starych opowieściach
wsłuchaj się z której strony sączy się szum
w stronę przemocy wschodzi słońce i kiedy zapada decyzja o ponownym zrywie nie nastąpi bo my nie potrzebujemy nowych nazw ulic tylko nowych zmysłów stare dawno przestały przerażać

Michał Czaja

.
.

Michał Czaja (ur. 1983) – poeta, krytyk literacki, pracownik naukowy (współpracuje z IBL PAN). Związany z SDK w Warszawie, gdzie współorganizował festiwale literackie (Manifestacje poetyckie, Literatura jak fotosynteza) warsztaty, spotkania autorskie i seminaria. Stały współpracownik pisma literackiego „Wakat/Notoria”. Wydał trzy książki poetyckie: Bo to nowa krytyka będzie o miłości (SDK, 2011), Sfory (WBPiCAK, 2015) oraz Rytm alg (WBPiCAK, 2020). Przetłumaczony m.in. na węgierski, rosyjski, angielski. Mieszka w Warszawie.