Niedokończony inwentarz czyśćca

Cieleśni wyobrazili sobie czyściec na podobieństwo rzymskich term, gdzie każda z dusz otrzymuje na progu ręcznik przetykany mgłą dzieciństwa i wygładzające mydło.

Zmywając grzech po grzechu, dusze operlone kropelkami potu zadośćuczynienia miałyby się zanurzać w gorąco odnowy, chłód dobrej woli i lodowatość ocalenia. I znużone usnąć przed dalszą podróżą, doskonale czyste, wreszcie odmienione.

Duchowi wyobrazili sobie czyściec jako spopielały krajobraz, bez oddechu wiatru. Usmolone ogniem pnie palm pozbawionych pióropusza, wykoślawione resztki korzeni winnic, cuchnącą, leniwą namiastkę rzeki, gdzie cierpienie, na ciele i duszy, przyszpila przybyłych niczym motyle.

W rzeczywistości czyściec jest jedynie odblaskiem w lustrze złudzeń.
Miriady dusz łączą się w nerwowe stada. Ich klangor – piskiem nietoperzy przedwcześnie wypłoszonych ze snu.

Dla trzech skrybów obowiązki rozpoczynają się o czwartej nad ranem. Powieki wciąż opadają, dłonie wydają się obce, krzyż daje o sobie znać. Doprawdy, trzeba ptasiego wzroku, by dojrzeć dusze ukrywające się między duszami. I silnych barków, by móc dźwigać od świtu po zmierzch czyjeś spiętrzone brzemię.

Dusze niczego nie ułatwiają. Płochliwość dodaje im skrzydeł. Stado po stadzie pierzcha w okamgnieniu, wzbijając się do granicy jaźni. Niektóre uderzają w dezorientacji o liczne kolumny krużganków i szyby olbrzymich okien. Spadają wtedy naraz i miną tygodnie, aż dojdą do siebie, choć wciąż są otumanione. Większość odpoczywa na mirażach drzew, by niespodzianie, w panice, wzlecieć pokutniczym, sępim lotem. Bezduszni ptasznicy chwytają te najbardziej niesforne w sidła, sieci i na lepy, lecz puszczają wolno, nim nadejdzie pachnąca bezsenność nocy.

Nie przerywając mozołu, złorzecząc cicho, skryby na próżno próbują zapanować nad słojami nawarstwionego chaosu. Znów nie udało się dokonać obliczeń. Rachunek nigdy się nie zgadza. Cyfra się rozpływa. Zawiedli gorliwi urzędnicy. To samo czeka ich następców.

Nad czyśćcem zawisło fatum. Czyżby zaważyła niejaka letniość w porównaniu z prostą skrajnością piekła i raju? Albowiem nie sposób zliczyć dusz. Wydają się zbyt martwe lub zbyt żywe. Nazbyt radosne lub nazbyt przygnębione. Nieokiełznane.

Powiadają, że inwentarz czyśćca na zawsze pozostanie niedokończony. Duszom w to graj. Lękają się statystyk, liczb, ostatecznego osądzenia.

.

.

La petite mort

Kosztowała tajemnych ziół, nacierała maścią czarodzieja, wciąż nowy zakręt, ścieżka dookoła zbocza, przepaść, gdzie oko zachodzi mgłą, nigdy linia prosta, wciąż pod górę do omdlenia.

I daremnie parzyła zioła i wcierała pachnące żądze, by nie zaznać zbawienia.

Jawnogrzeszny prąd, przepływający ciało od północy do południa, od wschodu do zachodu, silniejszy od pokoju i wojny, racz uśmiechnąć się, Panie, bo od tego się rośnie i wzlatuje, i zapada, i tak naprawdę nie umiera.

.

.

Andrzej Coryell
urodził się w Warszawie. Jest autorem zbioru wierszy Les chameaux du myope (Caractères, Paryż 1978), powieści Spółka z lwem (Czytelnik, Warszawa 1986), przełożonej na język francuski i wydanej przez Actes Sud, oraz trzech zbiorów aforyzmów i małej prozy: Gronostaj ubrany w króla (Jeden Świat, Warszawa 2007), Niewierność nad wiernościami (Oficyna Wydawnicza Atut, Wrocław 2015) i Cień wieży Babel (Austeria, Kraków). Swoje myśli i przypowieści publikował w czasopismach filozoficznych i literackich. Zrealizował dwa filmy krótkometrażowe Album rodzinny 1939-1945 (2002) i Wodną kaligrafię (2004). W 2018 roku ukazał się przekład Niewierności nad wiernościami w języku włoskim: L’INFEDELTÀ SOPRA OGNI FEDELTÀ (Edizioni Joker, Novi Ligure). Kilkadziesiąt aforyzmów opublikowano w języku rosyjskim w „Nowej Polszy”, moskiewskiej „Literaturze Obcej” i litewskim piśmie „Oceanus Sarmaticus” w 2019 roku.