Przemyślnych, którzy weszli do labiryntu wyjściem, nigdy nie odnaleziono.
Minotaur

T rójk ą t

Po nitce do ostatniego ogniwa, trzeciego równoległego boku. Twarz Ariadne nie przypomina twarzy greckich kobiet o kwadratowej żuchwie. Jasnobrązowe oczy zielenieją w chwili rozkoszy, źrenice pożerają tęczówki, może wypiła wywar z maku, a pasemka włosów żarzą złotem. I tylko w pełnym słońcu można domyślić się raczej niż dojrzeć żyłek nóg podmalowanych od wewnątrz wyblakłym błękitem.

  • <|<|<|<|<|<|<|<|<| oooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooooo
  • Taneczny krok wiedzie ich korytarzami przeznaczenia, przez wyślizgane śmiercią kamienne płyty. Jak przyjemnie zdjąć sandały i iść boso. Wypielęgnowane stopy pięknopalcej zaznały kiedyś niezliczonych pocałunków. Wciąż nie nawykła do takich hołdów. Przywołuje obraz pieszczących, przypomina dawne zażenowanie, widzi, jak wciągają do ust jeden palec po drugim, przesuwają językiem po rozstępach między nimi i liżą podbicie.

    Widok Minotaura przyprawia o zawrót głowy. Serce przyspiesza, gardło zasycha i choć nie wie, że nagłe zakochanie bywa chorobą, domyśla się spływających po lewym udzie kropel podniecenia. Rozumie miłość Pazyfae, swej matki, do boskiego byka i nie obchodzi ją nic, że pożąda przyrodniego brata bardziej niż życia.
    /…/

    —————————->>…………………………….
    Zanim Tezeusz nie podzielił się z nią subtelną sztuką oralną, usta chłodniejsze od morskiej bryzy jeszcze nie przypominały czerwieni rozgwiazd, rozpalonej, nieliczącej się z niczym chuci. Jak bardzo przydają się sztuczki, których się nauczyła, a teraz skwapliwie przekazuje dalej. Co wydawało się śmieszne lub odstręczające, wreszcie nabrało smaku. Ariadne ogarnął bezwstyd przypominający niewinność.

    Wygląd Minotaura jest wyzwaniem, ale nie ma w niej wstrętu ani strachu. Jego zwierzęcość burzy w niej krew, rodzi bolesne pulsowanie. Kiedy nozdrza dotykają jej pleców, ciało napina się, przebiegają po nim dreszcze wyzwalające spazmy, nad którymi nie ma kontroli. Tezeusz patrzy i rozmyśla o mordzie.

    Jules Collet
    /…/
    Niebawem, leżąc w ramionach Dionizosa, wskrzesi wcześniejsze omdlenia, nawet jeśli nie da się przyrównać miłowania człowieczego i zwierzęcego z pożyciem boskim. Odtworzy wielokrotne szczytowanie, dziką woń miłości rozchodzącej się po labiryncie, dosłyszy echo własnego krzyku. Tego krzyku po niej oczekiwali i drętwieli, gdy powracał jak pies. Przechodził z komnaty do komnaty, gęstniał, mroczniał, przybierał na sile, czerpiąc ją od bazaltowych, cyklopich murów, wzbijał pod wysokie sklepienia i nabierając tchu, przenikał najmniejszą czeluść. Biegł korytarzami, potykając się o ślepe ściany, po czym powracał do punktu wyjścia, z łatwością odnajdując powrotną drogę.

    Bóg nazwie ją na przemian Σπερμοπίγια lub Ακομα πειναω, tak bowiem rozpocznie każdy dzień. Szalonemu nieśmiertelnemu trafi się nie mniej szalona, dorównująca mu rozpasaniem. Pokocha jak nikt wcześniej czy później. Pozostanie młoda, nieprzewidywalna, uwodzicielska. Niejednej bachantce zawróci w głowie i w łonie.

    ||||||||||||||||||||||ooooooooooooooooo
    /…/
    Nie wybaczy nigdy tego mordu, odwróci się na zawsze od śmierci, albowiem ktoś szepce i obiecuje trudną nieśmiertelność. Porzuci wreszcie zdrajcę, skrytobójcę, tchórza obawiającego się walki twarzą w pysk. Długo nie zmywa z siebie zapachu miłości aż stanie się zatruty.

    Tezeusz zginie, zepchnięty ze skały przez króla Skyros. Spadając, wykrzyknie dwa imiona. Morze właśnie przemienia matową popielatość w niezgłębiony granat. Chce dokrzyczeć coś więcej, ale

    .

    Progi labiryntu

    Stworzyli labirynt na podobieństwo swoje, nie ma z niego wyjścia. Wyobrazili Boga na podobieństwo cudze, nie ma doń wejścia.

    Kluczem są bazaltowe progi osadzone po obu stronach monolitycznej bramy. Ciemnoszare, prawie niebieszczejące zaklinowanie blokujące jakąkolwiek próbę uchylenia. Śmiertelny przez nią nie wyjdzie, nieśmiertelny przez nią nie wejdzie, do spotkania nigdy nie dojdzie.

    Jules Collet

    . . . . + + + . . ._.__.____.______.__________._______________ .________________________.

    Powrót do labiryntu

    Ten, który wymyślił Dedala, nie mógł wiedzieć, że wynalazca nie mógł wzbić się wraz z synem w przestworza, a sam pomysł – genialny w swoim zamyśle, choć technicznie przedwczesny, oparty na obserwacji ptaków, nie mógł się jeszcze zrealizować. Błędem było przypuszczenie, że słońce mogło stopić wosk skrzydeł. Nie mógł wiedzieć o temperaturach powietrza na wysokości i że im wyżej, tym zimniej.

    Ten, który wymyślił Dedala, który wymyślił labirynt, nie mógł się zdecydować, czy Minotaur jest człowiekiem od pasa w górę, czy od pasa w dół. Dwa powracające sny wybierają raz po raz podwójną interpretację mitu, chociaż obie wersje są koszmarem. Mężczyźni obawiają się rogów, kobiety jego nieludzkiego przyrodzenia, Minotaur lęka się wszystkich ludzi. Ktoś przepowiedział mu gwałtowną śmierć, więc sam stał się jej prawą ręką.

    Czy tylko we śnie udaje nam się opuścić mit? Powiadają, że doskonały labirynt nie ma wejścia, wyjścia a zagmatwana konstrukcja jest tylko doskonałą linią prostą. Nie wiem, czy ta uproszczona, najstraszliwsza z możliwości jest prawdziwą. Może spirala jest bardziej ponurą alternatywą dla wznoszącego się uporu ku nieskończoności. Niekończąca się droga, parcie naprzód bez oglądania się wstecz. Palenie przed sobą mostów, nigdy za sobą. Sen Minotaura przypomina sen Dedala. Okłamano ich, aby uwierzyli w labirynt.

    Śniący wznosili ściany, komplikowali przejścia, mnożyli korytarze, zakładali pułapki – przemyślne i śmiertelne, po czym nakryli dzieło dachem. Labirynt okazał się atrapą snu, a jego poszczególne elementy połączone fałszywym przekazem zmieniały prawdę kamienia.

    Jednym wydawał się widmową bielą, innym, przygnębiającą czernią obsydianu. Dziecinne sny nigdy nie oddały sprawiedliwości twórcy i jego wierze w arcydzieło ułudy. Tak naprawdę labirynt nie miał ścian, korytarzy, dachu i prowadził donikąd.

    Idąc linią krzywą, o coraz bardziej zwężającym się promieniu, znajdziesz punkt, do którego nie ma wejścia. Wtedy, o ile się nie przebudzisz, wbijesz tam miecz.

    .

    Piastunka labiryntu

    Piastunka rozzłościła się na złe, czyli na dobre.
    – Niańczę Minotaura, sprzątam i mu dogadzam. Wietrzę i ścielę jego przegrzane łoże, myję plecy, masuję napięte ramiona i sztywny kark. Poleruję rogi, zabawiam dykteryjkami, śpiewam kołysanki i erotycznie przed nim tańczę. Odkurzam labirynt, myję i pucuję kamienne podłogi. Patrzcie! Nawet kłębka nici nie znajdziecie, tak tu czysto. Piorę, magluję i gotuję pożywne strawy. Życie poświęciłam brutalnej, ale też czułej sile. Ale istnieje granica. Nie będę więcej oprowadzała wycieczek i nie życzę sobie chichów śmichów z tego, kogo kocham. Nikt mi tu nie będzie tezeuszował, a Ariadna wejdzie tutaj po moim trupie. A teraz przepraszam, szanowni państwo, dzień już się chyli, pora zamykać, proszę kierować się ku wyjściu.

    Jules Collet
    Jeżeli wiesz z góry, że uda się opuścić labirynt, wtedy nie ma sensu znalezienie wejścia.
    Dedal

    Andrzej Coryell

    .

    .

    .

    .

    Jules Collet
    z zamiłowania jest podróżnikiem oczarowanym sztuką minionych epok i odmiennych kultur, kolekcjonerem porzuconych obiektów i zabawek. Z odpadów konsumpcji kreuje osobliwe narracyjne sploty oddające prawdę o emocjonalnej kondycji naszych czasów. Przetwarza również zalewające naszą świadomość obrazy z modowych czy podróżniczych magazynów. Odpryski współczesności łączy z bogactwem odniesień do historii świata. Ubierając zapomniane archetypy w nowe kostiumy ukazuje współczesne mitologie. Pod nóż do papieru lub sekator do większych form trafiają posągowe twarze modelek, fragmenty egzotycznych zwierząt czy zdruzgotanych w przypływie dziecięcego szału albo pogryzionych przez domowe zwierzaki plastikowych postaci bohaterów popularnych kreskówek. Zestawione na nowo tworzą zaskakujące, syntetyczne figuracje.

    Andrzej Coryell
    ur. w Warszawie, malarz i rzeźbiarz, mieszka od niedawna w Gdańsku. W 1978 r. opublikował zbiór wierszy Les chameaux du myope, wydawnictwo Caractères, Paryż. Jego powieść Spółka z lwem wydano w 1986 roku w wydawnictwie Czytelnik, a w 1991 roku – w języku francuskim – w wydawnictwie Actes Sud; Gronostaj ubrany w króla – zbiór aforyzmów i małej prozy opublikowało w 2007 wydawnictwo Jeden Świat; Niewierność nad wiernościami – Oficyna Wydawnicza Atut (Wrocław 2015), przekład na język włoski: Edizioni Joker 2018; Cień wieży Babel – Austeria, Kraków 2019. Autor aforyzmów i przypowieści, które ukazały się w wielu czasopismach literackich. W roku 2002 zrealizował film krótkometrażowy Album rodzinny, a w 2004 następny – Wodną kaligrafię.