Koniec Polskiej Literatury
_________________
(fragment)
___________________________

Oczywiście najbardziej ze wszystkiego i wszelkiego kochałam swoją mamusię. Był tylko jeden problem. Bardzo też chciałam kochać jakieś zwierzątko, ale mama nie chciała się zgodzić, co mnie zawsze smuciło gigantycznie. Uległa w kwestii posiadania przeze mnie rybki. Miałam paręnaście ukochanych bojowników w kolorach niebieskich, oczywiście w odstępach czasowych, plus robaki do karmienia owych rybek. Jak znudziła mi się rozmowa z jednym z nich (powtórzę – „oczywiście w odstępach czasowych”, bo nie można mieć parę bojowników na raz), to robiłam coś bardzo okrutnego. Przystawiałam do akwarium lusterko, co zawsze doprowadza bojownika do frustracji i wybudza rybkę ze stanu relaksu. Obserwowałam jego piękną i majestatyczną gotowość do walki. Mama starała się pilnować, żebym nie robiła tego zbyt często, ale pisanie magisterki potrafiło ją pochłonąć bez reszty. Związku z tym już od najmłodszych lat rozsmakowałam się w miłych doznaniach płynących ze statusu wolności. Lubiłam bawić się sama. To nie jest tak, że nie wychodziłam na podwórko, i że zawsze byłam uosobieniem alienacji, bo miałam koleżanki, z którymi bawiłam się lalkami Barbie na kocyku na trawce przed blokiem, ale dzieci z przedszkola były zdecydowanie o wiele bardziej mniej spoko. Nie że wszystkie były złe, ale sporo było tam zwyczajnie dziecinnych dzieci. Dlatego szczególnie lubiłam się bujać z panią opiekunką, żeby zminimalizować kontakt z innymi. Nie zawsze jednak było to możliwe. Pamiętam bardzo głupią zabawę. Na samą myśl robi mi się słabo. Ogólnie dzieci w przedszkolu tworzą hierarchię. Ta hierarchia potem rzutuje na resztę życia. Tak jakby w podświadomości wiedziały, kto będzie odnosić sukcesy, a kto nie, kto bardziej będzie idealny i wpasowany, a kto nie, kto ma prawo do bycia wodzirejem życia, a kto nie. Wszystkie te dzieciaki zgadzały się na ową hierarchię. Byli księżniczki i królewiczowie; poddane i poddani; parobczynie i parobki. Czyli, odchodząc od tej bajkowej metafory, panowała powszechna zgoda na to, że ktoś jest lepszy, a ktoś jest gorszy. Istniała też gromadka dzieci pomiędzy, wykonywała polecenia dzieci lepszych, a dzieci lepsze decydowały o formach zabawy. Dzieci lepsze zawsze były piękne, nawet jeśli nie było to prawdą. Dzieci lepsze zawsze były modnie ubrane. Dzieci lepsze zawsze były dominujące. Dzieci lepsze zawsze miały wymalowany na buzi specyficzny uśmieszek. Nie należałam do żadnej z grup. W pewnym momencie wymyśliły sobie zabawę, że wszystkie będą psami, właścicielką dziewczynek była złotowłosa piękność, oczywiście księżniczka, a właścicielem chłopców piękny młodzieniec, oczywiście królewicz. Patrzyłam na to z dezaprobatą. Nie zamierzałam być niczyim psem, ale psem trochę wypadało być, no bo wszyscy w sumie są psami, wizja bycia wolnym psem wydawała mi się najcudowniejsza. W pewnym momencie podbiegła do mnie na czworaka jakaś tam dziewczynka i przemówiła majestatycznie, że powinnam pójść do księżniczki, jeśli chcę być jej psem, po czym zaczęła wychwalać wszelkie nieskazitelne cechy owej piękności. Oczywiście nie interesowało mnie to. Odpowiedziałam, że nie potrzebuję właściciela, że to jest zwyczajnie głupie i jeśli chce, niech ucieknie ze mną, bo jej również nie jest potrzebna żadna właścicielka. Uciekła.

Zuza W. Chojnacka

fot. Mariusz Czeżyk