O języku, pisaniu, tłumaczeniu i Obcym. Rozmowa z Kingą Wyrzykowską, urodzoną w Polsce pisarką francuską, autorką Patte blanche, powieści wyróżnionej prestiżową Prix Françoise Sagan 2023, twórczynią agencji literackiej Trames.

Marta Talacha: Mogłybyśmy czy też powinnyśmy rozmawiać po francusku, bo jesteś pisarką francuską. Jednak przechodzimy na polski, język, który znasz świetnie, twój język podskórny – ojczysty? Może to naturalne przejście wynika z tego, że ta rozmowa ma luźny charakter i jest kontynuacją innej naszej rozmowy, nieformalnej, prowadzonej gdzieś w kuchni…

Kinga Wyrzykowska: Właśnie taki jest dla mnie język polski, podskórny. Jest dla mnie językiem domowym, afektywnym, mówię polskim z lat 80., bo wtedy wyemigrowaliśmy; mówię językiem moich rodziców z tamtego okresu, moja mama śmieje się, że może nawet z lat 60. lub 70.

Na ile język definiuje cię jako pisarkę? Na ile cię ogranicza lub daje ci wolność? Balansujesz między dwoma językami? A może jest ich w tobie więcej?

Mottem mojej książki jest cytat z Julii Kristevy Étrangers à nous-mêmes, o obcym i obcych, co też odnosi się do kwestii obcości w języku. Jeśli chodzi o samo pisanie, to zawsze istotne jest dla mnie pojęcie présence-absence; w moim pisaniu odczuwam rodzaj obecności i nieobecności w języku; zapewne wielu pisarzy ma takie odczucie. Pisząc, szukam czegoś pomiędzy, en marge de toutes les langues, na marginesie języka w ogóle.

Język jest żywy, wciąż się zmienia. To szukanie może być skomplikowane. Jak zabawa w ciuciubabkę.

Język ewoluuje. Kundera w jednej z ostatnich swoich powieści, L’Ignorance (Niewiedza), pisząc o emigracji pisze o powrotach: kiedy wracasz do kraju po latach, język „swój” staje się obcy, bo ewoluował, zmienił się. Język, emigracja i obecność – to wszystko ma ogromny wpływ na pisarskie poszukiwania.

Czy można poczuć się wyobcowanym przez zmiany we własnym języku?

Po francusku rozumiem wszystkie niuanse, to język, który technicznie znam najlepiej, Kristeva mówi o tym, że kto był zmuszony opanować język obcy, może mieć do tego języka podejście mistrzowskie, intelektualne, zimne. Jako dziecko czytałam dużo i tylko po francusku, to dla mnie język książkowy, społeczny, literacki. To język dojrzewania. Mój polski jest rodzinny, zastrzeżony do pewnych sytuacji, ale czuję, że jest prawie martwy, to język, którego używam rzadko, niewiele osób mówi nim wokół mnie. Natomiast mój świat wewnętrzny, afektywny, z dzieciństwa, zanim zaczęłam mówić, określony jest przez polski, język podświadomości, langue de l’inconscience, avant de formuler – to język sprzed sformułowania i sprzed wypowiedzenia słowa.

Zauważ, że zaczynasz teraz mówić po francusku, właśnie w momencie, kiedy przywołujesz… polski.

Tak. Bo tam, gdzie muszę coś nazwać, do pełnego określenia, potrzebny mi francuski.

Czy polski to więc dla ciebie język czegoś niewyrażalnego?

Langue de l’indicible, język niemożliwy do wypowiedzenia. On we mnie tworzy rodzaj bagna, niejasnej mazi, w którą jednak wmieszane są też dobre, szczęśliwe elementy, np. kiedy mówi do mnie mama, kiedy jestem dzieckiem, kiedy słyszę tylko szepty i głoski. Najpierw słyszy się przecież emocje. We francuskim brakuje mi tego, co jest informel, tej strony, która jest poza formą. Francuski jest językiem słów, a polski tego, co poza słowami.

Powiedziałaś, że kiedy piszesz, „masz nerwa”, a kiedy o tym mówisz, choćby teraz, też masz nerwa, jest w tobie wyczuwalny niepokój. Czy to tylko nerw konieczny do snucia narracji, czy potrzeba dojścia do celu, poszukiwania i formułowania pytań? Coś, co napędza twoje pisanie?

Na pewno moje pisanie jest „z nerwem”. To jak w wesołym miasteczku, gdzie są maszyny, które łapią misie, ale wiadomo, że nigdy ich nie złapiemy. Mój francuski też nie może wyłapać tego, co jest pod spodem, choć wrzucam wiele monet, ale wciąż czegoś mi tu brakuje. Mam tę łapę wprawdzie, to ja ją trzymam, ale nie do końca udaje się wyłowić to, co jest głęboko. Łowię więc z nerwem. Może w tej nieprzystosowalności łapa niedokładnie umie złapać słowa, ona wciąż grzebie, to jest ten język, którego szukam. Tak jak w mojej powieści Patte blanche – rzeczywistość, którą opowiadam i tworzę, sprawia wrażenie, że wszystko leci, płynie, ale wciąż coś nie działa razem. Czytając można mieć wrażenie stąpania mocno po ziemi, lecimy ze słowami, które wydają się być skuteczne i właściwe, aż do chwili, kiedy noga wpada ci do dziury i zaczynasz kuśtykać. Szukam właśnie wokół tej dziury, wokół braku perfekcji. Moje pisanie rodzi się z tego co jest imparfait, niedoskonałe.

Twoje pisanie jest więc pomiędzy dwoma językami, tym podskórnym, a tym, który jest wyuczoną i opanowaną formą. Między opanowaniem a tym, czego nie da się opanować.

Nie da się, bo czasem brakuje słów. Polski urodził we mnie świat, un monde en moi, to język moich rodziców i Polski, którą opuściłam jako małe dziecko. Zostały wrażenia, słowa zniknęły. Wspomnienia podlegają zmianom też poprzez zmienność języka. W moim przypadku język ewoluował, ale to nie jest już język tych wspomnień. Chyba nie jestem jedyna w takiej sytuacji.

Żyjemy w świecie bez granic, a jednocześnie podzielonym murami; nasze dzieci mają wszelkie przywileje – podróży i międzykulturowych sposobów na życie. Mówimy wieloma językami, przemieszczamy się. Nasze tożsamości zacierają się, ale dzięki temu tworzą inne, nowe jakości. Czy myślisz, że w tej Europie jest nadal potrzeba czy konieczność identyfikacji z jednym językiem? Czy powinniśmy dążyć do określania się, z jakiego języka pochodzimy? Czy masz taką potrzebę?

Nie, ale ja niestety jestem ograniczona. Piszę po francusku i to, co piszę, jest zdefiniowane przez ten język. Czy muszę się tak opisywać? Nie wiem, ale gdybym pisała po polsku, to nie napisałabym tego samego.

Tego samego czy w taki sam sposób? Tu wchodzimy w przestrzeń tłumaczenia. Twoją powieść na polski tłumaczy Dorota Malina. To jest bardzo ciekawa sytuacja, bo przecież Dorota tłumaczy na język, który ty znasz świetnie. Ma więc dość trudne zadanie. Jak ty to odczuwasz?

Mam najlepszą rolę w tym układzie. Ale tłumaczka to też pisarka. Żeby być dobrą tłumaczką, w jakiś sposób trzeba być dobrą pisarką. Trzeba umieć wyczuć język. Dorota to potrafi.

Świetnie, że to mówisz, to ważny głos ze strony pisarki w debacie na temat roli tłumaczki czy tłumacza literackiego. Być może jeden z dość pomijanych głosów.

Pewnie jestem w tym natrętna, ale i sama ze sobą taka jestem: kiedy piszę, to wracam do tekstu, wciąż poprawiam po sobie. Z tłumaczeniem jest więc tak, jak z pisaniem – wciąż wracam, zmieniam, rozważam. A teraz, kiedy widzę go po polsku, jestem wobec tłumaczki taka, jaka jestem dla samej siebie. Wciąż chcę poprawiać, z nawyku. Tłumaczka oddaje mi mój własny język. Słyszę go tak, jakbym to ja pisała po francusku, w jej głosie odnajduję swój własny głos.

To chyba najlepsza recenzja, jaką może otrzymać tłumacz!

Wydaje mi się, że nasza współpraca daje świetny wynik. Kiedy czytam tłumaczenie, to przede wszystkim słucham. Zależy mi na rytmie, więc piszę ze słuchu i tak samo dzieje się z tłumaczeniem. Z tłumaczką możemy też pozwolić sobie razem na dużo wolności, to jest świetne doświadczenie, odgrywam tu najlepszą rolę, bo bawię się, ale to Dorota ma więcej pracy.

Są pisarze, poeci, którzy z różnych względów próbują tłumaczyć własne teksty.

Nie chciałabym tłumaczyć samej siebie, ale przede wszystkim – nie potrafię tego. Nie umiałabym napisać mojego tekstu po polsku.

Wróćmy do Patte blanche, którą otwiera motto o wyobcowaniu z Kristevy, ale też z Testamentu Gombrowicza. W powieści kluczowa staje się konfrontacja z obcym, którego pojawienie się zaburza życie pewnej ułożonej rodziny, norm i systemu funkcjonowania. To alegoria Francji, francuskiego społeczeństwa w ogóle? Czy francuskie systemy wartości do tego stopnia oszalały, że pojawienie się obcego jest jedynym odnośnikiem do tego, żeby się zdefiniować? Jak to widzisz? Czy twoje spojrzenie też jest tak radykalne jak u Houellebecqa np.?

Moja wizja obcokrajowca czy „innego” jest skrajnie odmienna od tej, którą ma Houellebecq. Chociaż on też mówi o lęku. Różnica jest taka, że Houellebecq ten lęk karmi, a ja wręcz przeciwnie. Ja nad nim pracuję. Czuję ogromny niepokój w społeczeństwie, sama też tak się czuję, niespokojnie. Pytanie – czy można w ogóle siedzieć spokojnie i patrzeć?

Czyli co, rewolucja?

Ja na razie tylko piszę. Rewolucja ma mnóstwo znaczeń, wszystko musi się kręcić i kręci się jak szalone.

Czy to dzięki temu szaleństwu piszesz?

Dzięki – chyba nie, raczej w reakcji do. Piszę o szaleństwie. I w jakiś sposób Patte blanche jest moją osobistą odpowiedzią na sposób przeżycia; to tam znajduję i próbuję znaleźć odpowiedź, żeby się nie rozpaść. A wracając do strachu, na pewno dzisiejszy świat wzbudza w nas lęk; z tym lękiem można zrobić wiele i wiadomo, że też można zrobić najgorsze. Lęk można wykorzystać politycznie, żeby doprowadzić do ksenofobii, do zamknięcia Europy, szukania kozłów ofiarnych wśród migrantów, mówię o oczywistych sprawach. To jedna z najprostszych manipulacji strachem. Nie jest to jednak jedyna droga. Więc Patte blanche też jest o tym. Trzeba przeczytać do końca, żeby zrozumieć, kim jest ten obcy. Cała powieść jest próbą dekonstrukcji – jest więc tu budowanie strachu i wyburzanie go. Nie ma tu stabilnego gruntu pod stopami. Grunt może się otworzyć i zamienić w przepaść.

Jeśli chodzi o strach współczesny, to on jest moim głównym tematem, strach i panika. Żyjemy w okresie adaptacji, też w naszych mózgach, żyjemy w umysłowej panice, nie jesteśmy w stanie przetrawić informacji, wprowadza to wewnętrzny chaos. Szukamy odpowiedzi na ten chaos, robiąc sobie zdjęcie ostatniej jajecznicy, to próba szukania spokoju i pocieszenia.

Tak napisałaś o jednej z bohaterek, po tym kiedy przestaje skrolować: „równocześnie napchana i pusta”, „surfowanie potęguje nienasycenie”. Czy kiedy kończysz pisać, czujesz się ukojona, uspokojona?

Choć czasami w moim życiu odczuwam spokój, nie zawsze jestem tak poddenerwowana, jak w trakcie pisania, ten mój nerw to szukanie intensywności. Moja twórczość to bez przerwy kręcenie się wokół czegoś niepokojącego, nie mogę więc powiedzieć, że koniec powieści to dojście do ukojenia. Kiedy kończę, pojawia się już następna rzecz.

Twoja powieść otrzymała w tym roku prestiżową nagrodę Prix Sagan. To spory sukces. We Francji, w czasie tzw. rentrée littéraire, czyli na rozpoczęcie sezonu czytelniczego, ukazuje się około 450 powieści, więc przedarcie się przez ten gąszcz tytułów i dotarcie do większej grupy odbiorców, nie jest oczywiste. Czy twoje życie zawodowe od tego czasu się zmieniło? Czy możesz teraz wszystkie inne zajęcia odłożyć na bok i tylko pisać?

Nie, nie mogę wszystkiego rzucić. Teraz pojawiło się zainteresowanie adaptacją – kino lub nawet serial. Zobaczymy, czy coś z tego wyjdzie. Poza pisaniem mam własną agencję literacką, którą stworzyłam cztery lata temu i będę tam na pewno działać, ale od nowego roku chciałabym poświęcić się tylko pisaniu.

To przywilej.

Żeby się jednak poświęcić tylko pisaniu, muszę pomyśleć o innych tekstach – np. scenariuszach. Rzucić wszystko i pisać można chyba tylko po otrzymaniu nagrody Goncourtów. We Francji niewielu autorów żyje z samego pisania, może 5-6%. Żeby pisać, potrzeba oczywiście czasu. Potrzebuję też czasu na inne rzeczy, np. robienie wywiadów, research, chcę być w miejscach, o których piszę, żeby poznać inne środowiska niż swoje własne. Nie chcę pisać tylko o sobie i o własnym towarzystwie literackim. Muszę poznać coś innego.

Życzę ci więc czasu, i kolejnych powieści. Dzięki za rozmowę.

Rozmawiała Marta Talacha.

.

.

.

Marta Talacha
tłumaczka literacka z języka niderlandzkiego, niemieckiego i francuskiego.