Półmrok, ceglane sklepienia. Przed widownią stoi mały stolik z lampką. Z prawej strony świeci światło. Cienie ludzi i przedmiotów odbijają się od ścian i cegieł. Prowadzący otwiera Noc performerów, zapowiadając pierwszego z nich. Wystąpić ma Tomasz Domański z performansem „101 lat niepodległej. Hommage à Tadeusz Kantor”. Za chwilę rozlega się z tyłu widowni od strony wejścia do sali donośny śpiew. Jest to patriotyczna pieśń. Ojczyzna, za którą można oddać siebie, życie, wszystko. Tradycyjne wartości. Bóg, ojczyzna, honor. Ten, kto śpiewa pieśń, ciągnie trumnę. Drewno pachnie żywicą. Świeże drewno, świeże jak krew ludzka. Na desce wycięty jest krzyż. Bohater performansu jest zapewne bohaterem narodowym. Oddanym ojczyźnie, aż po grób, aż po trumnę. Jego śpiew jest pewny siebie, wojowniczy. Trumna na środku sceny leży i pachnie świeżym lasem. I grobem, i ziemią. Zaświaty, męczeństwo. Ojczyzna domaga się ofiar. Performer wchodzi do trumny – teraz trwa ofiara z ludzi, której domaga się walka o ojczyznę. Dobrowolna ofiara. Performer zamyka się w trumnie. Zostaje gwoździami zabita. Może on tam w środku, ten człowiek w trumnie patrzy przez otwór z krzyża. Przez ten otwór można widzieć świat poza trumną. Można oddychać, widzieć światło, można nie umrzeć jedynie przez ten krzyż, który jest jedynym otworem w trumnie. Nagle ciało zamknięte w trumnie buntuje się, walczy w środku. Rozrywa trumnę. Wychodzi nagi, zakrwawiony mężczyzna. Wydawać się może, że zabity w trumnie – zmartwychwstał. Jednak pełen jest ran. Krwawi. I opatruje sobie rany bandażem. Teraz śpiewa już inną piosenkę. Wyzwolił się od śmierci i śpiewa o życiu. Jedynie o życiu. Nie ma już w jego pieśni Boga, ojczyzny i śmierci. Już nie. Już nie umiera. Zwycięża w nim jedynie wola życia. Performance jest może taką opowieścią o głębokiej przemianie wartości. O transformacji wewnętrznej, gdzie od walki i śmierci za wartości przechodzi się do życia i jego afirmacji.

Następny performans nosi tytuł „o kolorach :-)”. Jego autorem jest Dominik Podsiadły. Na scenie pojawia się malarz pochylony nad pracą, widzimy go w jakimś kombinezonie, z kamerą w ręku, oplątany kablami. Filmuje malowany obraz. W tym powieleniu obrazu w obrazie filmowanym, relacji z malowania jest jakiś paradoks, jakiś nadmiar. Nie wiemy, co oznacza ta scena filmowania. Filmowania kolorów. Na ekranie pojawiają się różne odcienie. Przypomina to trochę salę chirurgiczną i pochylonego nad ciałem człowieka, który ratuje komuś życie. Rozmazane kolory są jak płyny organiczne. Może sensem performance jest ukazanie, że malowanie jest właśnie życiem dla malarza, które chce być zobaczone, że jest operacją na żywym ciele sztuki i wyobraźni malarza. Otwarciem wnętrza obrazu, którego życiem jest kolor. Może również to performance o tym, że kolor jest znakiem, który na nic nie wskazuje poza sobą. Jest plamą, której zawsze przypiszemy znaczenie, bo nie możemy żyć bez znaczeń i bez wyobraźni.

Po wystąpieniu Dominika Podsiadłego przed widownią zjawia się Jacek Zachodny. To „Niewielkie zmiany”. Performer siedzi w masce z papieru. Nie widzimy jego twarzy. Jest zakryta, jest niewinna. Papierowa maska zakrywa winę. Bohater performance mówi, że wstydzi się swojej twarzy, gdyż jest twarzą białego człowieka. Białego mężczyzny w średnim wieku. To on – biały mężczyzna – jest odpowiedzialny za wszystkie zbrodnie, mordy i podboje, których się dopuścił na innych narodach, krajach, na ludziach o innym odcieniu skóry. Skóra, biała skóra nie jest niewinna, jest brudna od krwi innych ludów. To samooskarżenie jest próbą może przywrócenia równowagi w świecie. Zakryta twarz nie pokazuje się do końca. Przyjmuje maskę z piór, jest dzieckiem bawiącym się w Indianina i walczącym o prawo do egzystencji. Jedynie białe dziecko czuje jeszcze wstyd i bezmiar krzywd, które wyrządzili biali dorośli, bierze na siebie ich winę i bierze na siebie zemstę na białej rasie, do której należy i do której nie chce należeć. Potem zakryta twarz przyjmuje na siebie maskę hodowlanego zwierzęcia. Te maski, utożsamienia zakrywają twarz, białą twarz, są maskami śmierci, której sprawcą na tym świecie jest biały człowiek. Performer wygłasza swój monolog, wskazuje siebie. Tak, on jest sprawcą bólu i śmieci. Biały mężczyzna w średnim wieku. Za własne frustracje, niespełnienie płaci świat poza nim. Z zakrytą twarzą przyznaje się do winy. Jest jednym z tych, którzy stracili twarz, siebie, godność. Jest sprawcą śmierci i jednocześnie ofiarą samego siebie. Performance przyłącza się do postkolonialnej debaty na temat kondycji człowieczeństwa, zachodniego świata, rasizmu i zabijania innych istot.

Tematycznie pokrewny jest mu również następny performans, autorstwa Czervo_01, a zatytułowany „psię$winiö”. Jednakże forma przedstawienia odsłania nowe sensy tego, kim jest człowiek dla innych żywych istot. Performer czyta wiersz jedząc hot-doga. Prawie się nim dławiąc, pośpiesznie go przełykając. Wiersz Konrada Góry mówi o przetwórni mięsa, o fabryce śmierci. Słyszymy łoskot maszyny w tle. I poznajemy szczegóły przemysłu mięsnego. Wymieniane są wszystkie maszyny, które z ciała zwierzęcia czynią produkt gotowy dla człowieka do spożycia. Zabite zwierzę jest odzierane ze skóry, z kopyt, z włosia. Ten przemysł mięsny przypomina bezduszny aparat zagłady w okresie panowania faszyzmu. Maszyny, przemysł, fabryki. Produkcja mięsa. Zmiana życia w rzecz. Żyjemy w tym złudzeniu, że mięso to jedynie pokarm. Nie myślimy o zabijanych zwierzętach. O ich życiu, równie prawdziwym jak nasze własne. Jedząc, przełykając, gryząc, karmiąc własne życie innym życiem – nie myślimy o tym, że jemy śmierć. Zapominamy, że jesteśmy drapieżnikami. Performer czyta następne wiersze, jakby opracowując tę samą traumę. Słyszymy również w tle odgłosy zwierząt. Muczenie krów, może idących z pastwiska, jednak nigdy dzikich, nigdy wolnych. Performer pije wodę z miski, wysypuje piasek do kuwety na siebie. Symbolicznie ignoruje nieprzekraczalną granicę między człowiekiem a zwierzęciem. Bo przecież jest istotą mówiącą, operującą znakami. Na granicy bycia drapieżcą i człowiekiem szuka swojej tożsamości. Gdyż czasem w dzieciństwie spotkamy również ten czas niewinności, gdy obchodzi nas jeszcze los dżdżownic, gdy opłakujemy śmierć i gdy dorośli mówią nam, że nie szkodzi, że taki jest świat. O tym mówi następny czytany wiersz, tym razem Ilony Witkowskiej. Na koniec performer czyta wiersz kończący się słowami – „my się tu teraz Jezu bawimy inaczej”. Uśmiechając się ironicznie obmywa się gąbką, na której jest czerwony płyn – symbol krwi. Może jest to nawiązanie do przelanej krwi na krzyżu dla zbawienia rodzaju ludzkiego. Grzech zmazany krwią kogoś innego – jak ofiara chrystusowa. A jednocześnie krew, która nas plami. Plama z krwi i mycie się krwią – pragnienie zbawienia i zbrodnia. I złamane przykazanie – nie zabijaj. Przez nas, ludzi. Plama z krwi innych istot, nie do zmazania.

Jako jedyna kobieta w czasie nocy performerów występuje Dominika Katarzyna Borkowska z performansem „Errotic”. Przed ciemną kotarą widzimy ubraną w czerwień kobietę. Nie mówi nic, postukuje obcasami jakby mówiła, oddycha miarowo. Głośno. Niepokojąco, jak człowiek w tracie ekstazy, wysiłku, jak człowiek komunikujący się oddechem ze światem. Tupanie kobiety jest niecierpliwe, jakby zadeptywała nim coś czy kogoś, czy nasze myśli. Nie znoszące sprzeciwu tupanie. Zdecydowane, gwałtowne, może agresywne. Kobieta osłania pokój, który wygląda jak buduar. Duże łóżko, ozdobna sofa, kobiecy róż i czerwony strój sukienki tworzą atmosferę erotyzmu. Kobieta zaprasza publiczność, siada na kanapie, wystawia się na obce spojrzenia. Staje się obiektem spojrzeń. Potem na kawałkach papieru widzimy ciało mężczyzny. Kobieta się nim oblepia, tuli do niego prawie. Niemożliwe spotkanie rysunku na papierze i żywej skóry. Obrazu i życia. Cały performance trwa w jakimś oczekiwaniu, niespełnieniu, zawieszeniu. Irytującym i fascynującym jednocześnie. Może one najlepiej obrazują tytuł performansu.

Fot. Tobiasz Papuczys

Pokaz Zbigniewa Pisuły, „Mieszkanie starego człowieka”, jest ironiczną debatą na temat sztuki i rzeczywistości jednocześnie. Dowiadujemy się, czym jest sztuka, ale cały performance ma wymiar gorzkiej satyry na rzeczywistość. Otóż jego autor opowiada o swoim staraniu się o mieszkanie. Mieszkanie małe, skromne i do remontu. Jednak i tak za drogie. Remont okazuje się przekraczać możliwości finansowe właściciela mieszkania. Satyrycznie ukazana, brutalna rzeczywistość ekonomiczna i mieszkaniowa, w której pozostaje tak wielu ludzi, jest gorzka i może dlatego jest też z bezsilności swej zabawna. Dlatego tylko tłumi nasz bunt. Sztuka może zmienić nas i naszą rzeczywistość, zakrywając jej prawdziwe oblicze.

Pokaz Zoltána Lesi (Węgry) pt. „Skok i homar” ma wymiar multimedialny. Na ekranie widzimy film poświęcony sportsmenkom II Rzeszy, podczas gdy węgierski poeta i performer czyta opowieść o ludziach mających niepewne poczucie tożsamości – sportsmenkach w faszystowskich Niemczech, kobietach, a czasem transwestytach. Performer ubrany jest w sportowe buty i sukienkę. Przez tę symboliczną identyfikację z postaciami, o których mówi, solidaryzuje się z nimi i zmusza nas do myśli o tym, jak bardzo niepewne są podstawy naszej tożsamości i jak chwiejne ramy, w których siebie określamy. Na ekranie pojawiają się zdjęcia kobiet, zawodniczek sportowych. Istot o niepewnej tożsamości płciowej. Poeta w tym czasie czyta o ukrywaniu płci biologicznej, o niejasnym poczuciu siebie. O umowności w traktowaniu przez kulturę ludzkiej płci, która jednak jest jednym z wyznaczników w określaniu i doświadczaniu siebie.

Autorem kolejnego pokazu: „Sen”, jest Dariusz Lech. Performans mówi o chciwości człowieka, zniszczonej ziemi, śmieciach, które zanieczyszczają przyrodę i planetę. O dewastacji wynikającej z egoizmu i bezmyślności ludzkiej. Jednocześnie z chęci udowodnienia swojej pozycji na ziemi. Z niepewnego poczucia własnej wartości, które również może być podłożem destrukcji świata wokół. Performance ten wpisuje się w ogólną refleksję nad współczesnym światem widoczną również w paru innych wystąpieniach.

Noc kończą wystąpienia dwu performerów. Pierwszy z nich to Jerzy Kosałka i jego „Performans estradowy”. Autor zwraca się do publiczności, zaprasza ludzi z widowni do uczestnictwa. Publiczność uczestniczy w nim aktywnie, nie jest izolowana. Zaproszone osoby improwizują, rodzi się spontaniczne przedstawienie bez planu i intencji, które ma wymiar ludyczny, czasem nie ma sensu, jak wtedy, gdy ktoś pomrukuje, a ktoś inny odmrukuje. To już prawie dadaistyczna zabawa. Zabawa, która bawi się z ludzką racjonalnością, w której każdy może zobaczyć siebie na scenie i pośmiać się z siebie, gdyż to uwalnia nas od siebie [podkreślenie redakcji]. I to jest również naszą sztuką, zdolność do ogrywania siebie samego. Talent, który jest typowo ludzki.

Tajemniczy performans Andrzeja K. Urbańskiego [bez tytułu] utrzymany jest w stylu minimalistycznym, podobnie jak miało to miejsce rok temu. Przy czym minimalizm jest w nim posunięty do skrajności. Słyszymy w ciemności jedynie kilka słów. Oderwany początek zdania. Być może jest to najkrótszy performance świata, który składa się z ciemności i kilku słów. Nie napiszę jakich, gdyż słowa nie zawsze znaczą. Czasem są sygnałem, że ktoś jest w ciemności, że ktoś chce coś powiedzieć. Ta przerwa, pauza, zawieszone w połowie zdanie, mogą być zaniechaniem dalszego ciągu, mogą być metaforą życia, w którym tyle rzeczy jest porzuconych, nie dokończonych i które nie zawsze ma epilog. Czasem urywa się ono gwałtownie, a my czekamy na jakiś znak, na jakieś zwieńczenie, historię, a jest tylko ciemność i pustka. To jedna z możliwych interpretacji tego performansu. Jednak jego otwarta formuła pozostawia nas w niepewności.

Monika Bakalarz
.
.
.

Monika Bakalarz – autorka artykułów naukowych oraz esejów filozoficznych. Doktor filozofii. Publikowała w czasopismach naukowych: „Edukacji Etycznej”, „Colloquia Communia”, pracach zbiorowych oraz czasopiśmie „Rita Baum”. Interesuje się filozofią współczesną oraz pograniczami filozofii, literatury i sztuki. Ostatnio jej zainteresowania koncentrowały się na zagadnieniach dotyczących obrazu oraz filozoficznych znaczeniach cielesności. Prywatnie pisze również teksty literackie. Zaznajomiona z Fridą Cahlo, która ostrzy sobie pazurki o fotele i kanapy w pokoju z widokiem na Wrocław. Specjalistka od licznych powrotów do rzeczy, które przeminęły, lubi pejzaże rodem z filmów Tarkowskiego oraz dobrą muzykę.