Marcin Czerwiński: Postapokalipsa oznacza m.in. pewien fantazmat w kulturze, który każe nam odczuwać sytuację końca, upadku i katastrofy. Doskonale uwidacznia to Melancholia Larsa von Triera. Skąd może brać się przyjemność z odczuwania fikcjonalnej katastrofy świata?

Renata M. Niemierowska: Wolałabym zamiast odpowiedzi zacytować kilka moich ulubionych wierszy (o) śmierci. Wolę też mówić o „apokalipsie”, nie o „postapokalipsie”. Każda cywilizacja i niemal każda epoka w dziejach ludzkości doświadcza własnej śmierci i tego, co się poprzez tę śmierć ujawnia, czyli apokalypsis – odsłonięcia, ujawnienia, zdjęcia zasłony. Najbanalniejszy przykład to druzgocące odkrycie i zrozumienie, że Ziemia nie jest centrum Wszechświata.

Czasem odsłonięcie jawi się jako bolesne narodziny nowego etapu dziejów i mimo poniesionych cierpień jako cywilizacyjny „zysk”, innym razem jako katastrofa – wielka strata, zagłada, zniknięcie. Stare pytanie, jakie stawiamy także dzisiaj, brzmi: co i kogo ukrywa nasza współczesna Kalipso? Jakie tajemnicze i przerażające wyspy skrywa bogini ukrytych miejsc?

Myślę, że pierwszy krok ku „odsłonięciu” tego, co skrywa jej zasłona, to odpowiedź na pytanie, czy obraz naszego świata i doświadczanej przez nas „rzeczywistości” jest dziś jednoznaczny, prosty, przewidywalny, pewny, łatwo poddający się religijnym fantazmatom, jednowymiarowy?

Nie.

Zatem nasza apokalipsa nie jest „miejscem w czasie”, które możemy wskazać palcem, ale wielowymiarowym procesem, w którym uczestniczymy wszyscy. Uczestniczymy przede wszystkim jako życie-śmierć, nie jako życie przeciwstawione śmierci, bo przecież w wymiarze biologicznym nie istnielibyśmy bez trombocytów – naszych gotowych na wszystko, doskonałych zabójców. A jednak okazało się, że musimy tę wewnętrzną armię doskonałych morderców bardzo wspomagać, by przetrwać kolejną Wojnę Światów.

Wyobrażanie sobie śmierci własnej cywilizacji jest czymś naturalnym, człowiek lubi żyć życiem emocjonalno-intelektualnych obrazów grozy. Wydaje nam się, że kiedy dokładnie przewidzimy jakieś zdarzenie, wyobrazimy je sobie dostatecznie dobrze, będzie być może łatwiej zachować dystans, łatwiej zrozumieć nieuniknione. A we wpatrywaniu się w naszą przyszłą, niewyobrażalną katastrofę jest coś z autohipnotycznego szaleństwa, fascynacji zagładą, smakowania własnej kruchości i nikłości. Może po to, by się obudzić? Poza tym łatwiej doświadczać zagłady w wyobraźni niż w zetknięciu z błyskawicznie mutującym wirusem. Odbierającym nam codzienność. Tę „bezpieczną”, życiową krzątaninę.

*
odkładam pędzelek
by porozmawiać z księżycem
osobiście

(Koha, ?-1897)

Czy nie odnosisz jednak wrażenia, że żyjemy na zgliszczach kultury, cywilizacji etc.? Hans Georg Gadamer powiedział kiedyś, że żyjemy w epoce rozbitej obecności języka, a zatem w ruinach języka.

W tym pytaniu poruszasz wiele wątków, których wspólnym mianownikiem wydaje się „katastrofa”. Pamiętamy, że gr. καταστροφή (katastrophḗ) oznaczało dosłownie „przewrót”. Innymi słowy: klęska, nieprzewidziane, niepomyślne, nieszczęśliwe wydarzenie, niosące ze sobą śmierć ludzi i innych istot i straty materialne. Zajrzyjmy do Słownika języka polskiego W. Doroszewskiego: 1. „wydarzenie, w którym ginie wiele osób lub dochodzi do dużych strat materialnych”; 2. „zjawisko tragiczne w skutkach, obejmujące swoim zasięgiem duży obszar”; 3. „całkowite niepowodzenie jakiegoś przedsięwzięcia”; 4. „w tragedii klasycznej: klęska, jaką ponosi bohater, będąca nieuchronną konsekwencją splotu przedstawionych zdarzeń”. I wreszcie: katastrofa ekologiczna – „trwałe uszkodzenie lub zniszczenie dużego obszaru środowiska przyrodniczego”.

Oczywiście, żyjemy na zgliszczach wielu poprzednich cywilizacji i kultur, języków i religii, wielu sztuk i poszukiwań naukowych; jedne w bardzo ciekawych formach przetrwały i możemy je dzisiaj kontemplować, rozumiejąc ich wagę i piękno, a także korzystać z ich osiągnięć, po innych zaginął ślad. Ale to nie jest klęska, to życiodajna gleba, to powolne dojrzewanie zbiorowej świadomości do zrozumienia, kim jesteśmy jako Ziemia – w niewyobrażalnie wielkiej sieci istnienia kosmosu.

Język, jak każdy żywy organizm, a nie wyłącznie „maszyna społeczna”, zmienia się i starzeje, czasem znika. Umiera wraz ze swoim ludem. „Zgliszcza językowe” to nie starożytna greka, sanskryt czy łacina, ale każdy język, który opiera się na przemocy, kłamstwie, manipulacji, nienawiści. To każdy rodzaj nowomowy, każde jej słowo, które odwraca znaczenie i uzurpuje sobie absolutną władzę nad innymi znaczeniami. Doświadczamy tego boleśnie we współczesnej przestrzeni publicznej i także w rzeczywistości cyfrowej. Nie myślę tylko o odrażającym języku współczesnych polityków, ale także na przykład o ikonicznym języku reklamy i dalej, o języku wszelkich zjawisk sieciowych obserwowalnych w Internecie, których celem jest manipulacja w imię jakiegoś zysku. Dowolnego zysku.

Internet to wielki śmietnik językowy, nieprzebrana kopalnia językowych zgliszcz, ale zarazem wielki, fascynujący labirynt i wielka pustynia. Można tu znaleźć skarby, jeśli się wie, czego szukamy. Internet to nasz zbiorowy umysł w dziecięcej fazie kapitalizmu globalnej inwigilacji. Czy z tego wyrośniemy? – to fascynujące pytanie.

Foto: Pandemic 3, artau 2020

Stoimy w obliczu zniszczenia ekosystemów planety, a co za tym idzie – ludzkości. Jak sądzisz, jakie inne zagrożenia rzucają cień na naszą rzeczywistość już dziś, zapowiadając zagładę? Donna Haraway mówi np. w Manifeście cyborga o technologii, że „trzeba Meduzie spojrzeć w twarz i wymyślić jakieś całkowicie nowe sposoby współżycia z monstrum, którym staliśmy się my sami”.

Katastrofa ekologiczna, a w istocie cywilizacyjna, zmusza nas i zmusi do myślenia i działania wielosystemowego, wielowymiarowego. Wielka Inwigilacja, Totalna Kontrola Umysłów i kroczące za nią marzenia o globalnej autarchii niczego nie rozwiążą. Mogą nas niestety zgubić. Właściwie – już jesteśmy zgubieni: „Aleppo jest codziennie w naszych domach. Widzimy, słyszymy, a nawet – technologia Quantum Dot Display jest genialna – czujemy. Ten smród wojny: trupi odór, dym, gnijące śmieci, niemyci ludzie. I pył, wszędzie pełno siwego pyłu”, powiada Jacek Leociak w Wiecznym Strapieniu. O Kłamstwie, Historii i Kościele (Wyd. Czarne, Wołowiec 2020, s. 250).

Zagrożenia są odwiecznie te same, nakreślone przez perspektywę ego: chciwość, żądza absolutnej władzy, brak wyobraźni, strach, okrucieństwo. Dopóki nie zrozumiemy własnego cienia w wymiarze indywidualnym i morderczego cienia, który jako gatunek rzucamy na Ziemię, nie uzyskamy perspektywy planetarnej.

*
chciałbym by moje ciało
było kroplą rosy
wśród kwiatów

(Tembo, 1740-1823)

Badacze prorokują rychłe nadejście tzw. osobliwości. Bywa ona różnie interpretowana. Jak byś ją widziała?

Wydaje mi się, że singularity już jest, marzenia Kurzweila spełniają się już dzisiaj, np. małpka z implantem w czaszce grająca „siłą umysłu” w tenisa na ekranie komputera. Za chwilę, jak obiecuje Neuralink, czyli Elon Musk, będziemy mogli pisać umysłem wiekopomne sms-y: „Antek, zmywarka nie działa, wracaj szybciutko do domu”. Sterowanie za pomocą umysłu smartfonem i sterowanie za pomocą smartfonu umysłem już się dokonuje. Na razie to drugie dzieje się w sposób opisywany i analizowany przez Shoshanę Zuboff czy Vandanę Shivę. Ale wiele wskazuje na to, że „kapitalizm inwigilacji” i patentowanie licznych odmian roślin uprawnych i innych organizmów znacznie przyspieszają i człowiek 2.0, który miał pojawić się w 2045, już istnieje.

Czy jesteśmy w stanie mądrze kontrolować eksperymenty genetyczne, biotechnologiczne, robotyczne? Te wojskowe i niekoniecznie wojskowe? Co o nich wiemy? Istnieją ludzie, którzy marzą o cyborgizacji własnych ciał, marzenie o cyfrowej, „wiecznej świadomości” daje im wyobrażenie mocy, po którą chcą sięgnąć i która zaspokaja inne ich potrzeby, o których tu nie wspomnę. Entuzjastycznie eksperymentują na sobie i ze sobą dzisiaj. Tacy jesteśmy – ciekawość i zdolność do ryzyka to wielcy bogowie Mózgu.

Nie staram się myśleć o fuzji świata biologicznego z robotycznym i cyfrowym w kategoriach deterministycznych. Metafora człowieka-maszyny należy do horyzontu kartezjańskiego i jest zużytą matrycą. Nie uważam, że to wszystko jest nieuniknione i że budowanie nadludzkiej inteligencji, w postaci „dobrego boga” na usługach człowieka, jest naszym celem.

Wbrew wszystkim technologicznym prorokom uważam, że naszym ewolucyjnym celem jest uzyskanie świadomości planetarnej, a wyprawa na Marsa w najbliższym czasie niczego nie zmieni ani nie rozwiąże, przyczyni się jedynie do rozrostu pożądań kolonizacyjnych. To, czy zdołamy stać się w pełni świadomą Ziemią, zależy z jednej strony od nas samych, zaś z drugiej od procesu zmian, które uruchomiliśmy żyjąc na naszej planecie. Jeśli nie będziemy umieli rozwiązać tego mądrze, Ona sama to uczyni, nie pytając nas o zdanie. Nie widzę tu katastrofy, raczej naturalną śmierć gatunku, który nie sprostał cudownemu wyzwaniu.

*
och hortensjo!
po tylu zmianach
znów w pierwotnym kolorze!

(Batryu, 1804-1863)

Nie wierzysz, że sztuczna inteligencja rozwiąże nasze problemy planetarne? Zakończy wojny oraz podboje i zaprzestanie eksploatować dobra Ziemi? Innymi słowy, że zakończy antropocen?

„Wiara” nie jest tu według mnie trafnym określeniem. Chyba że myślimy o Wielkich Totemach gwarantujących nam zbawcze moce… Oczywiście, że „nie wierzę”. Marzenie o boskiej, nadludzkiej inteligencji, która w swej nieskończonej cyfrowej dobroci ostatecznie rozwiąże wszystkie nasze problemy to ten sam, stary, patriarchalny paradygmat, z Bogiem Ojcem w tle, z jego boskim, wcielonym Synem-Logosem, który „za nas” będzie cierpiał, „ocali” nas przed gniewem Ojca (= Matki Natury…) i ostatecznie zafunduje nam życie wieczne…

A co jeśli sztuczna a nadludzka inteligencja nie zechce być Prawdziwie Dobrym Ojcem ani miłosierną Matką Boską i potraktuje nas tak jak my traktujemy myszy, mrówki lub karaluchy, które nagle nieproszone pojawiły się w naszej kuchni? Bez gniewu i bez obrzydzenia, po prostu uzna, że jej przeszkadzamy? A co jeśli zechce być Wieloma Bogami, Wieloma Postaciami, których nie będziemy w stanie zrozumieć? I jeśli owi „bogowie” zechcą tworzyć swoje własne światy, równie dla nas nieprzeniknione, jak dzisiejsze nieprzewidywalne zachowania mionów [cząstek elementarnych – red.]? Na jej miejscu wybrałabym, by tak rzec, wersję politeistyczną.

Ludzie od zarania dziejów poszukują „ziela nieśmiertelności”, czyli sposobu na osiągnięcie „życia wiecznego”. Bo śmierć przeraża. A strach i lęk przed nią budzi w niezrównoważonym ego demony. Nie chcemy być niewolnikami śmierci, chcemy być wielkimi panami – życia i śmierci. Pytanie o „życie wieczne”, w wiecznej, beztrosko-boskiej szczęśliwości to pytanie o to, czym w istocie jest uzależniony umysł. Jest to proces autodestrukcji, w którym nieprzebrane bogactwo zachowań uzależniających służy wyłącznie uzależnieniu.

Renato, dziękuję ci za rozmowę.

Wszystkie cytowane przez rozmówczynię teksty poetyckie pochodzą z tomu: Japońskie wiersze śmierci, tłum. i wstęp M. Hasa, Biblioteczka Orientalna pod red. J. Sieradzana, Wydawnictwo Miniatura i s-ka z o.o, Kraków 1991.

.
.

Renata M. Niemierowska
Poetka, niezależna myślicielka, trener relaksacji, wieloletni redaktor „Przestrzeni” („Teoria i Praktyka Relaksacji i Jogi”, wyd. AWF Wrocław) i „Promotora Zdrowia” (w latach 2000-2005 wyd. AWF we współpracy z Urzędem Miejskim we Wrocławiu), inicjatorka i założycielka (do 2012 prezes) Stowarzyszenia Trenerów i Praktyków Relaksacji „Przestrzeń”. Ukazało się 5 tomów jej poezji (Jasna jawność, 1990; Nic się nie dzieje w czasie, 1990; Brodaty Serafin, 1992; Rzeka starszego snu, 1999; Dmuchawiec – w wersji polsko-japońskiej (z przekładami Maro Shimody, 2004). W 2011 opublikowała zbiór esejów filozoficznych pt. 13 Kazań do biskupów polskich (Wyd. Rita Baum). Jej utwory przekładane były na język angielski, japoński i niemiecki i ukazały się m.in. w antologiach Die Grüne Grenze – Zielona granica (1995), Ambers Aglow. An Anthology of Contemporary Polish Women’s Poetry (1996), Heimkehr in die Fremde (2002) i in. W roku 1998 otrzymała stypendium twórcze Ministerstwa Kultury i Sztuki, a w roku 2000 stypendium Saksońskiej Fundacji Kultury w Wiepersdorfie. W roku 1999 we współpracy z Markiem Śniecińskim zrealizowała projekt artystyczny pt. „Orfeusz”, którego ideą był wspólny poemat napisany przez różnojęzycznych poetów. W ramach „Orfeusza” odbył się szereg spotkań poetów polskich i niemieckich (Wrocław, Drezno, Bad Muskau, Lwówek Śląski itd.), czego owocem jest wiele książek i antologii (m.in. Orpheus – Gesprach im Wort, Literarische Arena e.V., Dresden, 2001). Od 1978 roku uprawia własną, wciąż rozwijającą się formę sztuki/praktyki integralnej – Teatr Jaźni®, inspirowaną Jungowską psychologią głębi, mahamudrą, praktykami zen soto i rinzai, hatha jogą i joga nidrą.