Bez immamentnych kontrastów nie może istnieć widzialność czegokolwiek. Heinrich Wölfflin podkreśla to już
w swojej dysertacji Prolegomena zu einer Psychologie der Architektur: To, że każda rzecz, aby być indywiduum,
musi odgraniczyć się od swego otoczenia, stanowi condicio sine qua non.
Lambert Wiesing, Widzialność obrazu

Pomyliłam dni. Okazało się, że moja długa przejażdżka przez miasto, które wydało na mnie najokrutniejszy wyrok wygnania, była bezcelowa. W jedną stronę czytałam znalezioną na book-crossingu książkę Toeplitza Śniadanie ludożercy. Wracając, dziennik Las Casesa, prezent od córki z Paryża.

K.T. Toeplitz przypadkowo wpadł mi w ręce przed wyjściem z domu. Zwróciły moją uwagę czarne, jednoelementowe litery „k” i „t”. Uwielbiałam jego „Szpilki”. Podobnie jak babcia, która w razie ucieczki z domu miała przygotowaną walizkę z bielizną, egzemplarzem „Szpilek” i torebką z lusterkiem w środku. Toeplitz, nazywany przez kolegów „ludożercą”, ciekawie pisał o grzywnie za pracowitość dla poczytnych autorów. Magazyn „Kultura” wyznaczał im limity. Rozważania o wielkiej sztuce Nerona i płonącym Rzymie rozśmieszyły mnie na tyle, że dramat publicznego niszczenia ton książek przez ludzi wysokiej kultury i odkrycie przy tym siatki powiązań w tak zwanym środowisku wywołały u mnie (po wielu latach uczucia goryczy) głośny śmiech. Znajomi, „przyjaciele” nie mogli stanąć po stronie ofiar. Wszyscy działali zgodnie z prawem, które nie chroni książek. Wtedy zaś pochlebianie „paleniu bibliotek” po zmarłych mieszkańcach miasta chroniło ich etaty.

Po co palić Rzym? „Jeśli Neron miał poczucie rzeczywistości, na pewno głupio mu było odpowiedzieć, ‚ponieważ chcę sobie pośpiewać’. Myślę raczej, że okrutnie zwymyślał pytającego, wołając, że takich pytań nie wolno zadawać w obliczu poczynań artystycznie naprawdę wielkich” (K.T. Toeplitz, Śniadanie ludożercy, „Książka i Wiedza”, Warszawa 1968).

fot. Antoni M. Kołodziejek

Sztukę Hindełe szybko zdjęto ze sceny mimo odważnej scenografii, wspaniałych recenzji w miejscowych magazynach kulturalnych, nie przyniosła teatrowi zwrotu zainwestowanych w nią pieniędzy. Zadziwiające, że instrument propagandy poprzedniego reżimu, „Książka i Wiedza”, przemycał tak zabawne treści, nawet krytykę cenzorów reżimu. Przyjrzałam się postaciom na pożółkłej okładce. Jerzy Kępkiewicz zdecydował się na użycie do ich druku jasnego ugru. Farba, mimo braku dostępu do niej światła, wyblakła. Może jej barwa jak u impresjonistów była czymś akcydentalnym (teoria Wölfflina)? Kompozycja po latach przypominała mapę nieba o poranku, kiedy gwiazdy zaczynają znikać nam z oczu. Gwiazdami „ludożercy” przy metafizycznym już śniadaniu były kaleki, a jedyną zdrową istotą maltańczyk. Przypominał moją Perliczkę z Aix-en-Provence. Canetti pytał, czy książki trzeba karmić. Skoro rodzą się, starzeją, zmieniają miejsca, właścicieli, umierają w samotności lub wykonuje się na nich publiczne egzekucje, nie powinno zadawać się takiego pytania.

.

.

Małgorzata Skałbania
malarka, poetka. Urodziła się w 1965 roku w Tychach. Studiowała malarstwo w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Pięknych w Gdańsku oraz na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie (dyplom u prof. Jerzego Nowosielskiego). Odbyła staż w De Christelijke Academie voor Beeldende Kunsten w Kampen. Zatrudniona jako plastyczka w lubelskim Teatrze Dramatycznym im. Osterwy, sprzeciwiała się niszczeniu książek, traktowanych jako materiał do scenografii w jednym ze spektakli. Swoje teksty publikuje w kraju i za granicą.