Rozmowa z Gespinstem, muzykiem, performerem i autorem projektu Chór Nieistniejących Języków o alternatywnej komunikacji dźwiękowej
Gespinst: Bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni.
MC: Brawo, zaczynamy od koanu. Mamy rozmawiać o językach, które nie istnieją i ten koaniczny paradoks wyznacza naszą drogę, chociaż ją też zamyka. Dlaczego? Ponieważ wierzę w szereg poziomów komunikacji. I nie myślę o mowie ciała, a o porozumieniu wyobraźni. Weźmy na to, że powiesz do mnie cytatem z dadaisty Hugo Balla: „Gadji beri bimba”, a ja odpowiem na przykład Tuwimem: „Głaź głębica srebliwa”. Jak nieistniejące języki mogą nas otworzyć?
G: Stawiam tezę, że nieistniejący język może być językiem komunikacji, czyli jak to ująłeś – otworzyć nas. Jak? Dlaczego? Idąc tropem językoznawców, którzy przyjmują, że język istnieje w umysłach jego użytkowników, „analiza znaczenia jest ipso facto analizą struktur kognitywnych” (Bartmiński 1999, 16). Dla de Saussure’a, którego uważa się dzisiaj wręcz za pierwszego kognitywistę, znak językowy jest zjawiskiem psychicznym, połączeniem image acoustique i concept, połączeniem mentalnego obrazu dźwiękowego i pojęcia. Obie części istnieją w nierozerwalnym związku w umyśle użytkowników języka; stąd naszą rozmowę o Chórze Nieistniejących Języków rozpocząłem od tajemniczo brzmiącego image acoustique…
Co ty na to, że gdyby można uchwycić ten mentalny obraz dźwiękowy, który pojawia się w naszych umysłach, gdy chcemy wyartykułować jakieś słowo, nawet takie, którego nie rozumiemy, i przekazać ten bezdźwięczny mentalny obraz dźwiękowy za pomocą słyszalnego dźwięku, tonu (rozumiesz teraz, dlaczego użyłem metafory koanu „bezdźwięczny głos jednej klaszczącej dłoni”?), tak jak wytwarza się dźwięk z instrumentu, a także, idąc dalej, stworzyć z takich tonów (dźwięków) muzykę, to dojdzie do komunikacji i do otwarcia, o którym mówisz, którego oczekujesz (oczekujemy)? Jasne, że pojawia się pytanie o znaczenia, które są niezbędne, by do komunikacji doszło. Czy można przyjąć, że szukając tonów do przekazania image acoustique, nadawca te znaczenia stworzy w owym poszukiwaniu, a odbiorca słuchając muzyki nada jej swoją interpretację (czyli znaczenie), tak jak to bywa z każdą muzyką (słyszenie jest zjawiskiem psychicznym, subiektywnym, stąd biorą się listy przebojów), tym samym stworzy znaczenia? Oczywiście i nadawca, i odbiorca będzie tworzył znaczenia subiektywnie, a nawet nieweryfikowalnie, ale czy to jest przeszkoda, która unicestwi komunikację i otwarcie?
MC: No właśnie, w sumie mówi się o języku sztuki, muzyki, nawet gdy nie operuje ona ludzką mową, więc to bez wątpienia komunikacja. Zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie, że słowo „komunikować się” pochodzi od łacińskiego „communicare”, oznaczającego współuczestnictwo i dzielenie się. Ktoś maluje obraz i chce się nim podzielić, ktoś gra koncert, w którym współuczestniczy publiczność. To oczywiste. I w tym sensie jest to otwarcie.
Ale również zamknięcie – nie tyle unicestwienie, co zamknięcie – bo jeśli nie będziemy werbalizować wrażeń poprzez rzeczywiste słowa i wypowiadać rzeczywistych zdań, jeśli nie będziemy wspierać się realnie istniejącym językiem, to zamkniemy się przed sferą logosu albo pozostanie ona dla nas zamknięta. Tak jak byśmy kroczyli we mgle. Owszem, to piękna mgła. Foniczna forma komunikacji bez ustalonych i ustalanych wspólnie znaczeń – inny obszar współbycia z innymi podmiotami. W dobie, gdy istniejące języki przetrzebiły rzeczywistość, czyniąc z niej straszliwą krainę materializmu i pragmatyzmu, gdy podporządkowały ją władzy i przemocy, a nawet utowarowiły, warto się wyłamać z ich logiki i precyzji. Narzędziem może być tu właśnie fikcyjny język. Jak konstruowałbyś w dźwiękach swój osobisty język?
G: Dokładnie! Partytura Chóru Nieistniejących Języków to kilka linii, które składają się na całość tematu. Jedna z linii bezpośrednio nawiązuje i odnosi się do tego, co nazywasz „przetrzebieniem rzeczywistości, czyniąc z niej straszliwą krainę materializmu i pragmatyzmu, podporządkowaną władzy i przemocy” – chodzi o język, który nie może istnieć, mówię o języku Piraha i jego gramatyce. Jego obecność w partyturze Języków Nieistniejących, to moja odpowiedź na „trzebienie i przemoc”. Dokładnie chodzi o działania i formę odpowiedzi lobby językowego skupionego wokół Chomskiego – zobacz Kod amazoński, dokument filmowy dedykowany temu językowi, który dla niektórych nie może istnieć.
MC: Obejrzałem Kod amazoński. Świetny dokument. Wyjaśnijmy: opowiada on o ludzie Piraha, zamieszkującym dorzecze Amazonii. Członkowie Piraha posługują się swoistym językiem, któremu brakuje rekurencji. A jednak według najsłynniejszego lingwisty naszych czasów, Noama Chomskiego, każdy język nieodzownie operuje rekurencją. Czy więc Piraha nie posługują się językiem? Bohaterem filmu jest też zafascynowany ich społecznością najpierw misjonarz, a później badacz języka, Daniel Everett. Uważa, że Chomsky się myli. Ten ostatni jednak nie chce zrezygnować z założeń swojej teorii. Zachowuje się trochę jak Hegel, który ponoć mawiał, że jeśli fakty nie są zgodne z jego teorią, to tym gorzej dla faktów.
Ale zapytam o twoje doświadczenia z rdzenną kulturą w innych częściach świata. Dłuższy czas temu podróżowałeś do Rosji i natrafiłeś tam na bardzo interesującą formę archaicznej komunikacji, którą zresztą wykorzystałeś w swojej działalności dźwiękowej. Możesz o tym opowiedzieć?
G: Tak, w 2016 roku w kilkunastu głównych miastach Rosji, włącznie z Syberią, grałem Atlantis. Zaczęło się od tego, że w Toruniu poznałem Marię Kaczmarek, osobę, która doświadczała synestezji oraz stanów nazywanych channelingiem. Podczas latihanu (medytacji sufickiej, którą praktykowała) weszła w trans i doświadczyła wizji. Widziała ludzi zmierzających na brzeg morza ze swoim dobytkiem. Wchodzili na statki. Opowiadała o tym, posługując się językiem, który słyszała podczas tej wizji, trwającej kilka godzin. Nagrała cztery kasety, które przekazała mi do wykorzystania. Twierdziła, że byli to Atlanci, a język, który słyszała i powtarzała głośno, by go nagrać, to język mieszkańców Atlantydy. Używam tego nagrania – języka nieistniejącego na Ziemi – w koncercie semantic noise, który nazwałem właśnie Atlantis. Tutaj link do fragmentu koncertu z rezydencji artystycznej Masterskoje w Moskwie: https://www.youtube.com/watch?v=WxliD4bz-GM. Chciałbym użyć tych nagrań w kompozycji Chóru Nieistniejących Języków.
MC: Ta intrygująca sytuacja nasuwa mi na myśl dwie skrajne interpretacje. Jak mianowicie byś podszedł do takiej możliwości – biorąc pod uwagę projekt Chóru – że język z nagrania nie tylko nie istnieje, ale że może być również wytworem pojedynczego umysłu i nie spełniać wymogów języka? Albo zupełnie odwrotnie: że gdzieś na świecie istnieje, więc nie można nazwać go nieistniejącym? Czy ktoś podjął próbę sprawdzenia tych ewentualności?
G: Poruszamy się w świecie ludzkiego umysłu, ludzkiej mowy i języków, które są pretekstem do zabawy, tak nazwałbym tworzenie dźwięku w ramach czy formie takiej lub innej kompozycji. Gdy Stanisław Szukalski opublikował Protong, czyli Macimowę, po około 40 latach szerokich badań w różnych dziedzinach nauki, tworząc do tego tematu liczne rysunki, to świat nie mógł tego zignorować. Włożono to niezwykłe dzieło do kategorii: sztuka. Podobnie traktujmy Chór Nieistniejących Języków. Nie jest to praca naukowa. Na potrzeby tematu stworzyłem także „podkategorię” języka, który „nie może istnieć” z punktu widzenia twórcy teorii językowej. Chciałbym użyć ten język w kompozycji, a on istnieje! Dlatego weryfikacja naukowa to nie jest sposób na ocenę tego dzieła, ale jeśli już szukać związków, to na pewno fakty językowe ludzkiej mowy je inspirują… Czy można tak powiedzieć?
MC: Oczywiście. Albo: artystyczne wariacje na temat faktów językowych. Ale przecież to nie tylko zabawa, prawda?
G: To bardzo interesujące, co masz na myśli?
MC: Pomyślałem po prostu, że to nie tyle zabawa, co eksploracja komunikacji między ludźmi. Powiedz, kiedy i jak narodził się pomysł na Chór Nieistniejących Języków?
G: Na pewno, widzę, ile pojawiło się spotkań, dialogów, a to dopiero początek; jednak geneza tego tematu to umysł człowieka i jego działanie. Jeśli chodzi o inspiracje to wymienię tylko wykłądy Krzysztofa Liszcza w fundacji Daj Szansę i Mózg Plastyczny przy UMK w Toruniu oraz Życie Umysłu Arendt. Pierwsza realizacja to Dźwięki Mowy (https://www.youtube.com/watch?v=Q3NUXZVFM88). To była fascynująca przygoda i praca na UMFC w Studio S1, która trwała około dwóch lat do pierwszego koncertu (https://www.youtube.com/watch?v=JsgOQCSfrHk).
MC: Co ciekawe, w swoisty polilog z naszą rozmową układa się moja aktualna lektura. To jedna z książek Davida Graebera przetłumaczona na polski i wydana przez Bractwo Trojka. Myślę o Fragmentach antropologii anarchistycznej tego autora. Pisze on tam o „wyzwoleniu w wyobraźni”, które jest drogą do (być może bardzo odległego) urzeczywistnienia świata, w którym wszyscy mielibyśmy rzeczywiście władzę do decydowania o sobie, w sensie indywidualnym i zbiorowym. O część tego postulatu upominała się już przed wojną Stanisława Przybyszewska, pisząc: „zastrzegam sobie wyłączne posiadanie swego życia”. Co za tym idzie, myślę o wyzwoleniu w języku, podążającym trajektorią wolności dziecka, które ucząc się mówić potrafi poszerzać granice języka, korzysta z lubością z onomatopei, wypróbowuje nowe formy gramatyczne, słowa, tworzy neologizmy i elastycznie używa metafor.
G: Przyjęliśmy, że to eksperyment, którego efekt jest nieprzewidywalny. W Dźwiękach Mowy głównym założeniem było, że uczestnicy koncertu budują na żywo blog ze swoich wpisów, bezpośrednio kierowany do muzyków, którzy na nim opierają się w tworzeniu dźwięków; blog staje się partyturą. W opisie dla publiczności przedstawiałem to tak: „tworzenie i edycja dźwięku opiera się na fakcie, że znak językowy jest [też – uzupełn. MC] zjawiskiem psychicznym, połączeniem image acoustique i concept, połączeniem mentalnego obrazu dźwiękowego i znaczenia. Wykonawcy, patrząc na napisane i wyświetlone słowa, unikając ich wymawiania, obserwują proces tworzenia się image acoustique w umyśle i podejmują próbę przedstawienia go za pomocą dźwięku – mentalny obraz dźwiękowy przekładają na tony, tworząc dźwiękowy obraz-hałas, który jest centralną, pierwszoplanową warstwą dźwiękową”.
Bardzo istotne było, aby stworzyć środowisko kreatywne. Sposobem na to miał być blog-polilog, czyli wypowiedź wielu na raz. W założeniach tak to było ujęte: „Tworzenie dźwięku dzieje się na żywo, rozpoczyna się od napisania jednego lub kilku wyrazów w edytorze tekstu, który jest wyświetlany na ekranie. Do tego wyrazu inni uczestnicy koncertu dopisują następne słowa lub zdania. I tak tworzy się wypowiedź wielu osób na raz: blog – polilog”.
Mieliśmy ekran oraz komputer podłączony do internetu. Blog jest przykładem kreatywnego narzędzia językowego, jakim jest rozwidlenie znaczeń, wyszukiwarka internetowa może być źródłem homonimii wyrazów, odejścia synchronicznego znaczenia wyrazu od jego źródła etymologicznego, a włączanie się dużej liczby osób z publiczności miało dać skutek w postaci stworzenia „nieścisłości subiektywnych”, wynikających z odmiennych intencji, które mają charakter „zakłóceń kreatywnych”.
MC: Jaki był efekt, czy udało się wam w praktyce zrealizować założenia?
G: Pokazuje to partytura oraz nagranie z koncertu w bydgoskim Mózgu: https://soundcloud.com/muozik/sewage-speech-sounds. W przypadku Dźwięków Mowy narzędziem był blog-polilog, a w Chórze Nieistniejących Języków tę funkcję ma spełniać Protong, czyli Macimowa Stanisława Szukalskiego, który będzie pierwszoplanową warstwą dźwiękową.


Partytura z koncertu w Mózgu
Rozmawiał MC.
.
.
.
Gespinst
= sieć / ? / Sewage / 1 + 1 = 1 / instrument z połączonych umysłów