18/19 stycznia
__________________________

Siedzimy z J i J w K. Ona (J nr 1) pije wino, on (J nr 2) ze mną piwo pszeniczne; ona siedzi obok, on siedzi naprzeciwko nas. Wziąłem mu, nie wiedząc, że nie znosi białego piwa. Do naszej ławy dosiada się dziewczyna, obcięta na chłopaka blondyna, nosi kolczyk w nosie, ubrana jest w robocze drelichowe spodnie i bluzę. J siedząca obok mówi mi ciszej, że ta dziewczyna choruje na s. Skąd wiesz, pytam. W pewnym momencie blondyna chyba orientuje się, o czym mówimy. Tak, mam s, potwierdza. Jestem lekko zszokowany. Nie do końca jestem w stanie uwierzyć w taką diagnozę, ale nie ma jak jej podważyć. Wszystko zresztą zaraz się wyjaśnia. Okazuje się, że J zna trochę ludzi chorych na s. Co dziwniejsze, i ja mam podobnie. Myślałam, że tylko ja przyciągam takie osoby, mówi J. Też myślałem, że tylko ja przyciągam osoby chore na s, mówię jej na to. Jesteśmy mocno poruszeni tą dziwną zbieżnością. Liczymy na palcach, ile każde z nas zna albo poznało w życiu chorych na s. Wychodzi od pięciu do dziesięciu na głowę, w zależności od głębokości relacji. J mówi, że była w związku z taką osobą. Nie mogę odbić piłeczki identycznie, mówię tylko, że moja osoba ze związku była socjopatyczna, ale to nie to samo co s. Co więcej, pijący pszeniczne piwo J po drugiej stronie ławy też związany jest z s, znam go już dobrych parę lat i wiem to. I jeszcze ta dziewczyna o krótko ściętych włosach. Teraz wstała od naszego stołu i wspina się na bar. Robi zamieszanie, barmani ją zdejmują. Jest upalona albo naćpana. Wracam do rozmowy z J. Zastanawiam się, czy może sami nie cierpimy na s. To by tłumaczyło to przyciąganie przez nas osób chorych na s. Ale J mówi, że my nie mamy s, ona to widzi, bo intuicyjnie rozpoznaje, kto ma s, a kto nie. Ty nie masz, wyrokuje na mój temat. Blondynka wraca do ławy. Obok przysiada się jeszcze dwóch facetów i znany aktor R. Przypominam mu nasze spotkanie przed dwudziestu laty, ale nie jest tym jakoś szczególnie zainteresowany. Wychodzę z J i J zapalić. Chcę przedrzeć się na zaplecze, ale M, który zawsze stawia otworem drzwi tam prowadzące, do wewnętrznej studni w kamienicy, tym razem jest stanowczy i tarasuje sobą przejście. Coś tam się musi dziać, myślę sobie, prywatna impreza albo kontrola zakazała, takie hipotezy buduję. Wychodzimy więc na ulicę. Potem powrót do stolika. Znany aktor R co jakiś czas odchodzi od ławy i wchodzi na schodki w rogu lokalu, skąd obserwuje całe pomieszczenie. Patrzy długo i przenikliwie, także w naszym kierunku. Odczuwam niepokój, chociaż czasem ludzie, gdy się napiją, tak patrzą się po prostu. Sam lubię patrzeć na ludzi, długo i wnikliwie i to głównie na trzeźwo. Kobiety czują się wtedy podrywane, facetom to się nie podoba. Aktor w końcu wraca i dosiada się do nas ponownie. J mówi, że siedzimy przy stole z trójką s. Znowu jestem zszokowany, chociaż dzięki temu, że zapaliliśmy, czuję się dość swobodnie. Nie od razu łapię tę „trójkę s”, ale w końcu domyślam się i J mi tłumaczy: słyszała już ze trzy razy, że znany aktor R choruje na s. Tymczasem R wraca do stolika i nagle zaczyna się kotłowanina. Ktoś rozdziela szamoczącą się parę. Okazuje się, że R wszedł w konflikt z blondyną i zaczęli się okładać. Potem uspokaja się i aktor wraca. Ale krótko ściętej blondynki już nie ma w K. Siedzimy więc nadal, tych dwóch facetów, przy nich aktor R, J po drugiej stronie ławy, J obok, która znów zamawia wino i ja znów zamawiający piwo. A potem jeszcze po soku. A potem już zamykają knajpę. J bawi to, że wpadła do nas (do mnie i J) tylko na pół godziny, a skończyło się na pięciu. Idziemy wszyscy spać. Trzeba iść spać.

czervo_01

fot. Mariusz Czeżyk